Ameryka Południowa
Opowieści Iki
Peru
Peru 10/2003
Peru Październik 2003
10:47
Ponieważ Peru jest teraz na czasie z powodu obchodzenia 100 lecia odkrycia Machu Picchu, postanowiłam przepisać zapiski z podróży z 2003 roku. Peru zawsze było dla mnie w takiej strefie marzeń, że nigdy nie sądziłam, że tam dotrę, ale dotarłam. Nie liczyłam godzin ile lecieliśmy do Limy, ale jak zwykle dla mnie za długo w samolocie, 28 września w środku nocy wylądowaliśmy w Limie. Pierwszym sms-em, który dostałam był z Polski od kuzynów, że w Boliwii, wybuchła wojna i turyści mają opuszczać Boliwię. Jeszcze wtedy nie przewidywaliśmy, że to pokrzyżuje nam na tyle plany, że nie uda nam się wjechać do Boliwii.
Limę „zwiedziliśmy” w ciągu jednego dnia z miejsc, które mogę polecić to Klasztor Św. Franciszka i Muzeum Złota, warto zobaczyć zmianę warty, dopiero jak zobaczyłam Indian w gwardii reprezentacyjnej, uświadomiłam sobie, że jest to kraj Indian. Warto zajrzeć na Milafrores bogatszą część Limy. Przywitaliśmy też się z Pacyfikiem, który wyglądał tutaj nieprzyjaźnie, woda była szaro-bura z wiszącą mgła nad Limą, nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia jak przy poprzednich spotkaniach. Dopiero po latach oglądając film przyrodniczy BBC, dowiedziałam się, że dzięki tej mgle znad Pacyfiku na wyżynie Antiplano, gdzie prawie nie pada deszcz może być życie, woda z mgły przenosi się nad Andy i skrapla na Antiplano. Następnego dnia ruszyliśmy do zatoki Paracas, aby popłynąć na Islas Ballestas. Nad zatoką góruje wyrzeźbiony w przybrzeżnych wzgórzach zatoki techniką przypominającą kulturę Nazca olbrzymia figura zwana Candelabra. Przypomina świecznik lub kaktus kandelabrowy i to pewnie od tego ostatniego wzięła nazwę. Znak ten widoczny jest nawet z odległości 19 km od brzegu, po co tu był jest tajemnicą, niektórzy twierdzą, że był drogowskazem dla żeglarzy, hmmm tylko nie ma żadnych dowodów, że za czasów kultury Paracas ktokolwiek żeglował tak daleko. Ma 200 metrów wysokości i około 80 szerokości. Ten geoglif stworzyli ludzie z kultury Paracas, żyjący tutaj pomiędzy 1300 r. p.n.e. a 200 r. n.e. Na wysepkach Islas Balestas znajduje się rezerwat ptactwa i zwierząt morskich. Od czasów prekolumbijskich ludzie zbierali tutaj ptasie guano, bogate w azot i używali go, jako nawóz. Na wysepkach się nie wysiada, tylko pływa od jednej do drugiej, obserwując zwierzątka, które znalazły tutaj sobie azyl i wychowują tutaj młode. No i trzeba się pogodzić z tym, że lwy morski ładnie nie pachną J. Po zwiedzaniu wysp pojechaliśmy busikiem do drewnianej wieży widokowej, z której można było sobie poobserwować flamingi. Prawdę mówiąc gdyby nie lornetka, którą nam pożyczył inny turysta nic byśmy nie zobaczyli, bo były bardzo daleko. Krajobraz pustynny, żółty pasek wokół a w oddali wysokie góry. Na wybrzeżu tymczasem pogoda robiła się coraz ładniejsza i Pacyfik ukazał nam się w całej okazałości, to już nie był ten bury ocean z Limy. Następnego dnia rano złapaliśmy collectivos, nieoznakowaną taksówkę i zaczęliśmy od zwiedzania pracowni garncarskiej, gdzie pan wyrabiał garnki na wzór ceramiki kultury Nazca, potem zawieziono nas do miejsca gdzie lokalny górnik, pokazał nam tradycyjną metodę odzysku złota i dopiero pojechaliśmy do Cmentario de Chauchilla. Wyraźnie kierowcy współpracują z lokalną ludnością i każdy stara się zarobić, oczywiście nic na silę, kierowca tylko pytał nas czy chcemy zobaczyć. Cmentarz jest z schyłkowego okresu kultury Nazca. Zwłoki konserwowano za pomocą wapna i bawełny i układano w pozycji embrionalnej i suszono. Potem mumie zawijano w płótna i wkładano w pozycji siedzącej do grobowców, zawsze tak żeby twarze były skierowane w stronę wschodzącego słońca. Teraz, kiedy grobowce są zdemolowane i mumie są wystawione na światło słoneczne, mumie zamieniły się w wybielone słońcem szkielety. Kiedy w 1970 roku odnaleziono te grobowce, były one już splądrowane. Mumie te mają około 1200 lat. Niestety większość odkopanych mumi dobrze zachowanych trafiła do prywatnych kolekcjonerów. Dzięki temu, że grobowce były komorowe i w jednej z tych komór składano przedmioty prawdopodobnie należące do zmarłego, niesamowite wyroby ceramiczne kultury Nazca przetrwały do dnia dzisiejszego. Najczęściej są to dzbany, które pokrywa barwna polichromia, przedstawiająca ptaki, ryby, twarze kobiece, rośliny, a także mitologiczne sceny. Po zwiedzeniu cmentarza kultury Nazca, pojechaliśmy na lotnisko, gdzie za pomocą małych samolocików można zobaczyć tajemnicze linie na płaskowyżu Nazca. Rano na wszelki wypadek najadłam się aviomarinu i dzięki temu mogłam podziwiać i robić zdjęcia na pokładzie małego samolociku, którego pilot chyba miał ubaw, że turyści źle się czują i popisywał się niesamowicie wywijając fikołki. To jest trudne do opisania, jakie to robi wrażenie. Dopiero z wysokości kilkuset metrów, rowy wykopane przez ludność kultury Nazca, zamieniają się w figury. Jest tam około 700 takich rysunków. Wszystkie wykonane ciągłymi liniami się nie przecinają nawzajem, mają po sto kilkadziesiąt metrów długości i do stu metrów szerokości. Najbardziej popularne to małpa, koliber, flaming, wąż, wieloryb i wiele innych. Najstarsze linie mają kształty spirali, młodsze przedstawiają zwierzęta a najmłodsze są to figury geometryczne. Po co ludzie tysiąc lat p.n.e. poświęcili tyle pracy w coś, czego nie mogli zobaczyć, pozostało jeszcze jedną tajemnicą po kulturze Nazca. Następnego dnia zwiedzaliśmy Cuzco i okolice. Imperium Inków istniało tylko 100 lat, ale zbudowane było na starszych kulturach. Wszystkie budowle budowali na planie prostokąta, z wyjątkiem świątyń słońca budowanych na planie owalnym. Mury były wykonane bardzo precyzyjnie, z ociosanych i wygładzonych potężnych głazów, dopasowywanych tak dokładnie, że do dziś nie ma pomiędzy nimi żadnej przerwy. Otwory okienne i wejściowe zwężały się lekko ku górze. Cała technologia zapewniała odporność na częste w tym rejonie trzęsienia ziemi. Te budowle, które nie zostały zniszczone przez człowieka stoją nienaruszone do dziś, w przeciwieństwie do budowli kolonialnych, które wielokrotnie odbudowywano. Inkowie nie wynaleźli metody konstrukcji solidnego stropu tak jak Majowie, tu mury przykrywano konstrukcją z belek i tyczek drewnianych i trawy. Całe Imperuim było pokryte siecią dróg o łącznej długości około 30 tys. km, wszystkie prowadziły do Cuzco. Drogo przecinały Andy, przełęcze za pomocą mostów i miały ułatwić komunikację pomiędzy miastami. Przy każdym mieście znajdowała się wieża sygnalizacyjna, z której było widać wieże z następnego miasta. Inkowie nie używali koła, po drogach poruszali się pieszo. Zwiedziliśmy czerwony fort Puca Pucara, Kenko (sanktuarium), Sacsayhuamán, kiedyś gigantyczną twierdzę górującą nad Cuzco. Inkowie zbudowali Cuzco na planie pumy, głową tej pumy była twierdza Sacsayhuamán. Tworzyły ją trzy rzędy zygzakowatych murów, symbolizujących zęby pumy. Jak się stanie dalej to to widać. Tutaj odbyła się krwawa bitwa pomiędzy Inką Manco Capakiem a Hiszpanami. Po przegranej Manco Capac wycofał się do Vilcamby. Na pozostawione tutaj ciała poległych zleciały się kondory, 8 tych ptaków w herbie Cuzco ma być symbolem tej walki. Nazwa Cuzco oznacza pępek, centrum. Niestety w samym Cuzco mało, co pozostało ze wieczności Inków. W 1533 roku zostało zdobyte przez Pizzara, w 1536 zostało spalone. Hiszpanie odbudowali je stawiając na fundamentach inkaskich budowli własne, do budulca używając kamieni rozbierając pozostałości inkaskich murów oraz rozbierając pobliską twierdzę. Z ciekawostek, jednym z bogactw Państwa Inków były ogromne stada lam, które według ich religii, były własnością słońca i króla. Pospolitą lamę hodowano dla wełny, mięsa i niekiedy wykorzystywano do przenoszenia ciężarów. Alpaki hodowano przede wszystkim dla wartościowej wełny. Najszlachetniejsze są wikunie. Pozyskiwano z nich delikatną wełnę porównywalną do jedwabiu. Do używania produktów z Wikunii miał prawo tylko Inka i jego najbliżsi. Warto też wspomnieć o starym zwyczaju życia liści koki. Żucie koki tłumi głód i pragnienie oraz zmniejsza ból. Ponoć 70% upraw koki znajduje się w Peru. Dla dawnych władców koka uosabiała boskość bogów na ziemi. Pola uprawne były uważane za sanktuaria. Bez koki Inkowie nie mieli prawa zbliżać się do grobów. Za jej pomocą mogli się jednoczyć z duchami przodków. Mumie sprzed 3 tys. lat, zawierają liście koki. Służyła wszystkim ceremoniom religijnym, używać ją mógł tylko Inka i jego dwór. Był całkowity zakaz używania jej przez podbite ludy. Po konkwiście liście koki stały się wśród lokalnej ludności środkiem płatniczym. Płacono nią nawet cześć podatków. Tradycyjnie była spożywana z chlebkiem z Komosy Ryżowej (Chenopodium guinoa). 4 Października o 6: 15 ruszyliśmy pociągiem do Machu Picchu, pod same ruiny podjechaliśmy autobusem. Podobno teraz ta droga jest bardzo droga. Nam się opłaciło jak przyjechaliśmy byliśmy jednymi z pierwszych. Machu Picchu oznacza Stary Szczyt. Położone jest na andyjskiej grani pomiędzy górami Machu Micchu i Huayna Picchu. W znalezionych tutaj grobach, większość stanowiły kobiety, stąd teoria, że budowle te służyły dziewicom słońca - Intip-aklla. Ruiny znajdują się na wysokości od 2090 do 2400 m n.p.m. Wybudowano je prawdopodobnie w XV wieku i opuszczono około 1572 z niewiadomych przyczyn. W 1911 odkrył je ponownie dla świata przez amerykana Hirama Binghama. Pablo Neruda tak wspominał swoje spotkanie z tym miejscem „Zatrzymałem się w Peru i wspiąłem się wysoko, aż do ruin Machu Picchu. Naówczas nie było tam jeszcze drogi. Wjeżdżaliśmy konno. Z góry widziałem starożytne budowle z kamienia, otoczone najwyższymi szczytami zielonych Andów. Ze zrujnowanej cytadeli, stoczonej i pożłobionej przez czas, pędziły w dół bystre potoki. Od rzeki Vilcamayo podnosiły się masy białej mgły. Poczułem się nieskończenie maleńki tam, w samym środku kamiennego pępka świata, opustoszałego, dumnego i wielkiego, do którego w jakiś sposób i ja należę. Wydało mi się, że w odległej epoce i moje własne ręce przykładały się do prac przy kopaniu rowów, przy gładzeniu skały.” Na mnie zrobiło niesamowite wrażenie, chodziliśmy uliczkami siadaliśmy i przyglądaliśmy się zachwyceni. Nie tylko ruiny robią wrażenie, największe wrażenie chyba robi położenie tych ruin, przełom rzeki Urubamba, górująca tu góra Putucusi, sucres, czyli tarasy uprawne na zboczach gór i ta niesamowita zieleń, wokół, której niżej nie ma. Na początku byliśmy prawie sami razem z lamami, potem powili zaczęły nadciągać tłumy. To też warto zobaczyć przecież ponoć w czasach świetności mieszkało tutaj około 10 tys. ludzi. Następnego dnia pojechaliśmy 30 km od Cuzco, do Pisac, a dokładnie na Mercado Pisac. Jest to jeden z najbarwniejszych targów andyjskich. Można tu kupić od rzeczy dla turystów po lokalne miejscowe dania., świeże warzywa, ubrania i sprzęty domowe. Dla części dla turystów sprzedawana są rękodzielnictwa ludowe i tkaniny. Stąd pojechaliśmy do Świętej Doliny Inków. Najważniejszym miejscem Świętej Doliny jest Huaca de Contur Orco – szczyt Kondora. Tarasy i obiekty tu kiedyś stojące przedstawiały razem sylwetkę Kondora, będącego repliką konstelacji gwiezdnej o tej samej nazwie. Tarasy wybudowane tutaj nigdy nie służyły celom rolniczym. Kondor dla Inków był kontaktem pomiędzy dwoma światami. Gigantyczny kondor chronił tutaj tysiące grobów inkaskich, tworzących Tantanmarca – jedno z większych cmentarzysk andyjskich. Cała dolina leży na wysokości 2800 m n.p.m. Ollantaytambo tworzy największy kompleks w dolinie – Mallqui – Święte drzewo, odpowiednikiem jest konstelacja gwiazd Ali Pakita – Rozdarte Drzewo. Twierdza ta zamyka Świętą Dolinę. Całym imperium Inków rządziła kasta „Dzieci Słońca”, ale ostateczne decyzje podejmował sam bóg-król Inca. Królowa Coya była zawsze wybierana z rodzonych sióstr króla, podkreślało to dodatkowo boskość pochodzenia władców. O żadnej domieszce krwi nie mogło być mowy. W drodze powrotnej podjechaliśmy na lokalny targ w Chinchero. Następnym naszym punktem zwiedzania Peru była Arequipa. Na wysokości 2325 m n.p.m. leży Arequipa - Białe Miasto, które pod względem wielkości jest drugim w Peru. Leży w otoczeniu Cordillera Volcanica, bardzo dobrze widoczny jest tu szczyt El Misti. Większość budynków zbudowano z białego tufu wulkanicznego. Najbardziej znaną budowlą jest Monasterio de Santa Catalina. Zakon zbudowano w 1580 roku i rozbudowano go w XVII wieku. Jest to tak naprawdę małe miasteczko, otoczone murami. Kiedyś żyło tutaj 450 sióstr zakonnych w całkowitej izolacji. Bardzo malownicze miejsce. Z Arequipa ruszyliśmy do Chivay w kanionie Colca. Po drodze minęliśmy rezerwat wigoni i widzieliśmy jak w oddali się pasą się wigonie. Odwiedziliśmy tam miejscowy posterunek policji , gdzie stał kajak, którym pierwszego przepłynięcia kanionu w 1981 roku dokonali tego Polacy: Andrzej Pietowski i Piotr Chmieliński - kajakarze, Jerzy Majcherczyk - kapitan pontonu, Jacek Bogucki - filmowiec, Zbigniew Bzdak - fotograf z krakowskiego klubu kajakowego "Bystrze" podczas wyprawy kajakowej Canoandes '79,dokonanie to wpisane zostało w 1984 roku do Księgi Rekordów Guinnessa. Panowie policjanci byli bardzo mili opowiedzieli nam o dokonaniu naszych rodaków i pokazali kącik poświęcony temu dokonaniu i od nich się dowiedziałam, że członkowie tej wyprawy nie wróciła do Polski, bo w Ameryce Południowej zastał ich stan wojenny. Kanion rzeki Colca znajduje się około 100 km na północny zachód od miasta Arequipa. Kanion, którego ściany wznoszą się z lewej strony na ponad 3200 m nad poziom rzeki, zaś z prawej - na 4200 m, jest najgłębszym na świecie; (jest dwa razy głębszy od Wielkiego Kanionu Kolorado w USA) . Kanion ma długość 120 kilometrów. Różnica poziomów między jego wlotem (3050 m n.p.m.) a wylotem (950 m n.p.m.) wynosi 2100 m. Dno kanionu przypomina krajobraz księżycowy, pokryty głazami i pozbawiony jakiejkolwiek roślinności. W miasteczku Chivay zakupiliśmy na lokalnym targu sery i przez to, że byliśmy już spragnieni nabiału będę te sery pamiętać, jako najlepsze na świecie, a może i takie były. Oczywiście odwiedziliśmy Cruz de Condor, gdzie ponoć zawsze latają kondory królewskie. Zawsze, ale nie wtedy, co my byliśmy, od wczesnego ranka czekaliśmy parę godzin i nic, jeden gdzieś tam przeleciał po dnie kanionu, a Indianie z nas się śmiali, że kondorom jest za gorąco, a my siedzieliśmy w kurtkach i co poniektórzy w czapkach. Wieczorem przeszliśmy się do baños calientes, basenów z wodą termalną, wokół góry zachód słońca, było bosko. Z Chivay pojechaliśmy nad jezioro Titicaca. Jezioro Titicaca leży na wysokości 3800 m n.p.m., jest to jedno z najwyżej położonych żeglownych jezior na świecie. Położone na antiplano, znajduje się na nim 25 wysp, w tym święte miejsce Inków Wyspa Słońca. Oprócz stałych wysp znajdują się tutaj też pływające wyspy zwane Totoro. Wyspy zbudowane są z sitowia i żyją na nich Indianie Uros. Każda wyspa ma od 5 do 10 m średnicy. Co kwartał mieszkańcy układają nową warstwę sitowia, gdyż stara gnije i opada na dno. Tradycyjnie pływali na łodziach plecionych z sitowia zwanych „caballito de totora” – koń z sitowia, teraz też pływają, ale mam wrażenie, że dla turystów, są tu też teraz łodzie motorowe. Są teorie, które mówią, że Indianie Uros są zbiegłymi Hiszpanom Inkami, którzy tu się schronili, ale inna teoria mówi, że już za kultury Colla zamieszkali tutaj, żeby uniknąć konfliktów, które były na lądzie. Początkowo ponoć mieszkali na łodziach, wiązali je ze sobą tworząc tratwy, na których mieszkali, łodzie z czasem zaczynały gnić, więc rzucali na wierzch nawą trawę i tak powstały wyspy. Trudnili się rybołówstwem i polowali na ptaki, z mieszkańcami nabrzeży wymieniali mięso na inne produkty. Obecnie na 42 wyspach mieszka nadal około 3,5 tysiąca ludzi, podtrzymujących tradycyjny styl życia, ale co tu ukrywać teraz żyją z turystyki. Dostarczają też Świerzych ryb mieszkańcom Puno. Sami siebie nazywają dziećmi jeziora. Naszym głównym celem były pływające wyspy oraz Wyspa Taquile. W początkowym planie mieliśmy oglądać jezioro od strony boliwijskiej, ale z powodu wojny domowej, nie mogliśmy się dostać do Boliwii. O ile Indianie mieszkający na pływających wyspach posługują się językiem ajmara, to na Taquile Indianie posługują się językiem keczua, który wprowadzili tu Inkowie. Mieszka tu dwutysięczna społeczność. Mieszkańcy posiadają tutaj wyjątkowo inne stroje niż w całym Peru. Mężczyźni noszą długie, opadające, wełniane czapki, wyszywane krótkie kamizelki i taki pleciony pas. Mężczyźni na tej wyspie zajmują się szydełkowaniem. Wytwarzają też pasy, na których zawarta jest informacja o statusie rodziny, oraz czy mają żonę, czy mają dzieci, oraz jak się nazywają. Zgodnie z tradycją mężczyźni żonaci noszą czerwone czapki, starszyzna wielokolorowe, a kawalerowie biało – czerwone. Kobiety obowiązkowo zakrywają głowy i ramiona czarnymi chustami w kolorowe pasy. Panny noszą chusty tak aby kolorowy pasek znalazł się na dole, a mężatki tak, aby znalazł się na górze. Mieszkańcy żyją tutaj w kilkudziesięciu wspólnotach. Para, która chce się pobrać, musi mieszkać ze sobą 2 lata bez ślubu i nie może mieć w tym czasie dzieci, gdy po tym okresie nadal chcą być razem, biorą katolicki ślub. Zabawa weselna trwa 3 dni, w trakcie wesela bawią się wszyscy oprócz pary młodej, która siedzi za stołem. Pomiędzy wyspami woził nas przewodnik indiański, który cały czas żuł kokę, którą czymś zagryzał, tłumaczył nam, że koka działa tylko z popiołem, chyba zagryzał popiołem, bo pod koniec to ledwo stał na nogach a oczy miał w słup. Następnego dnia pojechaliśmy nad jezioro Umayo. Tutaj lokalni Indianie, nie korzystają z tarasów, a wokół jeziora robią płytkie zatoczki, które służą im do nawadniania pól. Wokół jeziora stoją wieże grobowce. Są tutaj stare wieże kultury Quolla, a także Późniejsze inkaskie. Podobno w okolicach Titicaca i Umayo stoi ich setki. W wieżach zamurowywano zmumifikowane ciała. Niektóre z tych wież mają nawet 12 metrów. Ciekawy jest kształt tych wież, zupełnie niespotykany w tych rejonach Ameryki Południowej, bardziej kojarzy się z budowlami Majów. Wieże nazywane są chullpas. Najprawdopodobniej wierzono, że chulpas służyły zmarłym, jako dom, miejsce ich pośmiertnego przebywania. Grobowce Sillustani powstały za czasów kultury Quolla, potem były wykorzystywane przez późniejszych mieszkańców okolic, każda kolejna kultura przebudowywała je na swoją modłę, od kamiennych z kultury Quolla do tych ze starannie ociosanych kamieni powstałych za czasów Inków. Dopiero pojawienie się Hiszpanów spowodowało zanik tradycji grzebania ciał w wieżach. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w lokalnym gospodarstwie, gdzie właściciel pokazywał nam jak się uprawia ziemniaka za pomocą tradycyjnych metod, pokazał hodowlę świnek morskich. To jedyne mięso, jakie tu jadają, w dodatku najczęściej raz w roku na święto. Jak ktoś ma lamę to nie na mięso, bo jest zbyt drogocenna w tych warunkach. Tylko lamy na tej wysokości mogą służyć, jako tragarze, dają dodatkowo wełnę i co najważniejsze mleko. Na co dzień żywią się ziemniakami, a minerały uzupełniają jedząc trochę ziemi. Bardzo dumny pokazał nam podręczniki swoich dzieci, które z powodu odległości są w mieście w internacie. W gospodarstwie nie ma wody, pójście po wodę zajmuje mu dwa dni. Ani kropla wody tu się nie marnuje, kilka razy używa się tą samą wodę do wielu rzeczy, a na koniec podlewa się nią marną uprawę ziemniaka. O myciu zapomnijcie. W środku miał ołtarzyk z Matką Boską i Papieżem, przed nimi postawione dary z ziarna i ziemniaka, a dzień zaczynał i kończył kropiąc ziemię i powietrze oddając hołd matce ziemi i ojcu słońcu. Nawe, jeśli to była częściowo szopka dla turystów, to życie tutaj jest biedne i ciężkie. Z powodu braku możliwości przedostania się do Boliwii, dalszą podróż kontynuowaliśmy po pustyni Atacama w Chile, ale to już inna opowieść.
Limę „zwiedziliśmy” w ciągu jednego dnia z miejsc, które mogę polecić to Klasztor Św. Franciszka i Muzeum Złota, warto zobaczyć zmianę warty, dopiero jak zobaczyłam Indian w gwardii reprezentacyjnej, uświadomiłam sobie, że jest to kraj Indian. Warto zajrzeć na Milafrores bogatszą część Limy. Przywitaliśmy też się z Pacyfikiem, który wyglądał tutaj nieprzyjaźnie, woda była szaro-bura z wiszącą mgła nad Limą, nie zrobił na mnie tak dobrego wrażenia jak przy poprzednich spotkaniach. Dopiero po latach oglądając film przyrodniczy BBC, dowiedziałam się, że dzięki tej mgle znad Pacyfiku na wyżynie Antiplano, gdzie prawie nie pada deszcz może być życie, woda z mgły przenosi się nad Andy i skrapla na Antiplano. Następnego dnia ruszyliśmy do zatoki Paracas, aby popłynąć na Islas Ballestas. Nad zatoką góruje wyrzeźbiony w przybrzeżnych wzgórzach zatoki techniką przypominającą kulturę Nazca olbrzymia figura zwana Candelabra. Przypomina świecznik lub kaktus kandelabrowy i to pewnie od tego ostatniego wzięła nazwę. Znak ten widoczny jest nawet z odległości 19 km od brzegu, po co tu był jest tajemnicą, niektórzy twierdzą, że był drogowskazem dla żeglarzy, hmmm tylko nie ma żadnych dowodów, że za czasów kultury Paracas ktokolwiek żeglował tak daleko. Ma 200 metrów wysokości i około 80 szerokości. Ten geoglif stworzyli ludzie z kultury Paracas, żyjący tutaj pomiędzy 1300 r. p.n.e. a 200 r. n.e. Na wysepkach Islas Balestas znajduje się rezerwat ptactwa i zwierząt morskich. Od czasów prekolumbijskich ludzie zbierali tutaj ptasie guano, bogate w azot i używali go, jako nawóz. Na wysepkach się nie wysiada, tylko pływa od jednej do drugiej, obserwując zwierzątka, które znalazły tutaj sobie azyl i wychowują tutaj młode. No i trzeba się pogodzić z tym, że lwy morski ładnie nie pachną J. Po zwiedzaniu wysp pojechaliśmy busikiem do drewnianej wieży widokowej, z której można było sobie poobserwować flamingi. Prawdę mówiąc gdyby nie lornetka, którą nam pożyczył inny turysta nic byśmy nie zobaczyli, bo były bardzo daleko. Krajobraz pustynny, żółty pasek wokół a w oddali wysokie góry. Na wybrzeżu tymczasem pogoda robiła się coraz ładniejsza i Pacyfik ukazał nam się w całej okazałości, to już nie był ten bury ocean z Limy. Następnego dnia rano złapaliśmy collectivos, nieoznakowaną taksówkę i zaczęliśmy od zwiedzania pracowni garncarskiej, gdzie pan wyrabiał garnki na wzór ceramiki kultury Nazca, potem zawieziono nas do miejsca gdzie lokalny górnik, pokazał nam tradycyjną metodę odzysku złota i dopiero pojechaliśmy do Cmentario de Chauchilla. Wyraźnie kierowcy współpracują z lokalną ludnością i każdy stara się zarobić, oczywiście nic na silę, kierowca tylko pytał nas czy chcemy zobaczyć. Cmentarz jest z schyłkowego okresu kultury Nazca. Zwłoki konserwowano za pomocą wapna i bawełny i układano w pozycji embrionalnej i suszono. Potem mumie zawijano w płótna i wkładano w pozycji siedzącej do grobowców, zawsze tak żeby twarze były skierowane w stronę wschodzącego słońca. Teraz, kiedy grobowce są zdemolowane i mumie są wystawione na światło słoneczne, mumie zamieniły się w wybielone słońcem szkielety. Kiedy w 1970 roku odnaleziono te grobowce, były one już splądrowane. Mumie te mają około 1200 lat. Niestety większość odkopanych mumi dobrze zachowanych trafiła do prywatnych kolekcjonerów. Dzięki temu, że grobowce były komorowe i w jednej z tych komór składano przedmioty prawdopodobnie należące do zmarłego, niesamowite wyroby ceramiczne kultury Nazca przetrwały do dnia dzisiejszego. Najczęściej są to dzbany, które pokrywa barwna polichromia, przedstawiająca ptaki, ryby, twarze kobiece, rośliny, a także mitologiczne sceny. Po zwiedzeniu cmentarza kultury Nazca, pojechaliśmy na lotnisko, gdzie za pomocą małych samolocików można zobaczyć tajemnicze linie na płaskowyżu Nazca. Rano na wszelki wypadek najadłam się aviomarinu i dzięki temu mogłam podziwiać i robić zdjęcia na pokładzie małego samolociku, którego pilot chyba miał ubaw, że turyści źle się czują i popisywał się niesamowicie wywijając fikołki. To jest trudne do opisania, jakie to robi wrażenie. Dopiero z wysokości kilkuset metrów, rowy wykopane przez ludność kultury Nazca, zamieniają się w figury. Jest tam około 700 takich rysunków. Wszystkie wykonane ciągłymi liniami się nie przecinają nawzajem, mają po sto kilkadziesiąt metrów długości i do stu metrów szerokości. Najbardziej popularne to małpa, koliber, flaming, wąż, wieloryb i wiele innych. Najstarsze linie mają kształty spirali, młodsze przedstawiają zwierzęta a najmłodsze są to figury geometryczne. Po co ludzie tysiąc lat p.n.e. poświęcili tyle pracy w coś, czego nie mogli zobaczyć, pozostało jeszcze jedną tajemnicą po kulturze Nazca. Następnego dnia zwiedzaliśmy Cuzco i okolice. Imperium Inków istniało tylko 100 lat, ale zbudowane było na starszych kulturach. Wszystkie budowle budowali na planie prostokąta, z wyjątkiem świątyń słońca budowanych na planie owalnym. Mury były wykonane bardzo precyzyjnie, z ociosanych i wygładzonych potężnych głazów, dopasowywanych tak dokładnie, że do dziś nie ma pomiędzy nimi żadnej przerwy. Otwory okienne i wejściowe zwężały się lekko ku górze. Cała technologia zapewniała odporność na częste w tym rejonie trzęsienia ziemi. Te budowle, które nie zostały zniszczone przez człowieka stoją nienaruszone do dziś, w przeciwieństwie do budowli kolonialnych, które wielokrotnie odbudowywano. Inkowie nie wynaleźli metody konstrukcji solidnego stropu tak jak Majowie, tu mury przykrywano konstrukcją z belek i tyczek drewnianych i trawy. Całe Imperuim było pokryte siecią dróg o łącznej długości około 30 tys. km, wszystkie prowadziły do Cuzco. Drogo przecinały Andy, przełęcze za pomocą mostów i miały ułatwić komunikację pomiędzy miastami. Przy każdym mieście znajdowała się wieża sygnalizacyjna, z której było widać wieże z następnego miasta. Inkowie nie używali koła, po drogach poruszali się pieszo. Zwiedziliśmy czerwony fort Puca Pucara, Kenko (sanktuarium), Sacsayhuamán, kiedyś gigantyczną twierdzę górującą nad Cuzco. Inkowie zbudowali Cuzco na planie pumy, głową tej pumy była twierdza Sacsayhuamán. Tworzyły ją trzy rzędy zygzakowatych murów, symbolizujących zęby pumy. Jak się stanie dalej to to widać. Tutaj odbyła się krwawa bitwa pomiędzy Inką Manco Capakiem a Hiszpanami. Po przegranej Manco Capac wycofał się do Vilcamby. Na pozostawione tutaj ciała poległych zleciały się kondory, 8 tych ptaków w herbie Cuzco ma być symbolem tej walki. Nazwa Cuzco oznacza pępek, centrum. Niestety w samym Cuzco mało, co pozostało ze wieczności Inków. W 1533 roku zostało zdobyte przez Pizzara, w 1536 zostało spalone. Hiszpanie odbudowali je stawiając na fundamentach inkaskich budowli własne, do budulca używając kamieni rozbierając pozostałości inkaskich murów oraz rozbierając pobliską twierdzę. Z ciekawostek, jednym z bogactw Państwa Inków były ogromne stada lam, które według ich religii, były własnością słońca i króla. Pospolitą lamę hodowano dla wełny, mięsa i niekiedy wykorzystywano do przenoszenia ciężarów. Alpaki hodowano przede wszystkim dla wartościowej wełny. Najszlachetniejsze są wikunie. Pozyskiwano z nich delikatną wełnę porównywalną do jedwabiu. Do używania produktów z Wikunii miał prawo tylko Inka i jego najbliżsi. Warto też wspomnieć o starym zwyczaju życia liści koki. Żucie koki tłumi głód i pragnienie oraz zmniejsza ból. Ponoć 70% upraw koki znajduje się w Peru. Dla dawnych władców koka uosabiała boskość bogów na ziemi. Pola uprawne były uważane za sanktuaria. Bez koki Inkowie nie mieli prawa zbliżać się do grobów. Za jej pomocą mogli się jednoczyć z duchami przodków. Mumie sprzed 3 tys. lat, zawierają liście koki. Służyła wszystkim ceremoniom religijnym, używać ją mógł tylko Inka i jego dwór. Był całkowity zakaz używania jej przez podbite ludy. Po konkwiście liście koki stały się wśród lokalnej ludności środkiem płatniczym. Płacono nią nawet cześć podatków. Tradycyjnie była spożywana z chlebkiem z Komosy Ryżowej (Chenopodium guinoa). 4 Października o 6: 15 ruszyliśmy pociągiem do Machu Picchu, pod same ruiny podjechaliśmy autobusem. Podobno teraz ta droga jest bardzo droga. Nam się opłaciło jak przyjechaliśmy byliśmy jednymi z pierwszych. Machu Picchu oznacza Stary Szczyt. Położone jest na andyjskiej grani pomiędzy górami Machu Micchu i Huayna Picchu. W znalezionych tutaj grobach, większość stanowiły kobiety, stąd teoria, że budowle te służyły dziewicom słońca - Intip-aklla. Ruiny znajdują się na wysokości od 2090 do 2400 m n.p.m. Wybudowano je prawdopodobnie w XV wieku i opuszczono około 1572 z niewiadomych przyczyn. W 1911 odkrył je ponownie dla świata przez amerykana Hirama Binghama. Pablo Neruda tak wspominał swoje spotkanie z tym miejscem „Zatrzymałem się w Peru i wspiąłem się wysoko, aż do ruin Machu Picchu. Naówczas nie było tam jeszcze drogi. Wjeżdżaliśmy konno. Z góry widziałem starożytne budowle z kamienia, otoczone najwyższymi szczytami zielonych Andów. Ze zrujnowanej cytadeli, stoczonej i pożłobionej przez czas, pędziły w dół bystre potoki. Od rzeki Vilcamayo podnosiły się masy białej mgły. Poczułem się nieskończenie maleńki tam, w samym środku kamiennego pępka świata, opustoszałego, dumnego i wielkiego, do którego w jakiś sposób i ja należę. Wydało mi się, że w odległej epoce i moje własne ręce przykładały się do prac przy kopaniu rowów, przy gładzeniu skały.” Na mnie zrobiło niesamowite wrażenie, chodziliśmy uliczkami siadaliśmy i przyglądaliśmy się zachwyceni. Nie tylko ruiny robią wrażenie, największe wrażenie chyba robi położenie tych ruin, przełom rzeki Urubamba, górująca tu góra Putucusi, sucres, czyli tarasy uprawne na zboczach gór i ta niesamowita zieleń, wokół, której niżej nie ma. Na początku byliśmy prawie sami razem z lamami, potem powili zaczęły nadciągać tłumy. To też warto zobaczyć przecież ponoć w czasach świetności mieszkało tutaj około 10 tys. ludzi. Następnego dnia pojechaliśmy 30 km od Cuzco, do Pisac, a dokładnie na Mercado Pisac. Jest to jeden z najbarwniejszych targów andyjskich. Można tu kupić od rzeczy dla turystów po lokalne miejscowe dania., świeże warzywa, ubrania i sprzęty domowe. Dla części dla turystów sprzedawana są rękodzielnictwa ludowe i tkaniny. Stąd pojechaliśmy do Świętej Doliny Inków. Najważniejszym miejscem Świętej Doliny jest Huaca de Contur Orco – szczyt Kondora. Tarasy i obiekty tu kiedyś stojące przedstawiały razem sylwetkę Kondora, będącego repliką konstelacji gwiezdnej o tej samej nazwie. Tarasy wybudowane tutaj nigdy nie służyły celom rolniczym. Kondor dla Inków był kontaktem pomiędzy dwoma światami. Gigantyczny kondor chronił tutaj tysiące grobów inkaskich, tworzących Tantanmarca – jedno z większych cmentarzysk andyjskich. Cała dolina leży na wysokości 2800 m n.p.m. Ollantaytambo tworzy największy kompleks w dolinie – Mallqui – Święte drzewo, odpowiednikiem jest konstelacja gwiazd Ali Pakita – Rozdarte Drzewo. Twierdza ta zamyka Świętą Dolinę. Całym imperium Inków rządziła kasta „Dzieci Słońca”, ale ostateczne decyzje podejmował sam bóg-król Inca. Królowa Coya była zawsze wybierana z rodzonych sióstr króla, podkreślało to dodatkowo boskość pochodzenia władców. O żadnej domieszce krwi nie mogło być mowy. W drodze powrotnej podjechaliśmy na lokalny targ w Chinchero. Następnym naszym punktem zwiedzania Peru była Arequipa. Na wysokości 2325 m n.p.m. leży Arequipa - Białe Miasto, które pod względem wielkości jest drugim w Peru. Leży w otoczeniu Cordillera Volcanica, bardzo dobrze widoczny jest tu szczyt El Misti. Większość budynków zbudowano z białego tufu wulkanicznego. Najbardziej znaną budowlą jest Monasterio de Santa Catalina. Zakon zbudowano w 1580 roku i rozbudowano go w XVII wieku. Jest to tak naprawdę małe miasteczko, otoczone murami. Kiedyś żyło tutaj 450 sióstr zakonnych w całkowitej izolacji. Bardzo malownicze miejsce. Z Arequipa ruszyliśmy do Chivay w kanionie Colca. Po drodze minęliśmy rezerwat wigoni i widzieliśmy jak w oddali się pasą się wigonie. Odwiedziliśmy tam miejscowy posterunek policji , gdzie stał kajak, którym pierwszego przepłynięcia kanionu w 1981 roku dokonali tego Polacy: Andrzej Pietowski i Piotr Chmieliński - kajakarze, Jerzy Majcherczyk - kapitan pontonu, Jacek Bogucki - filmowiec, Zbigniew Bzdak - fotograf z krakowskiego klubu kajakowego "Bystrze" podczas wyprawy kajakowej Canoandes '79,dokonanie to wpisane zostało w 1984 roku do Księgi Rekordów Guinnessa. Panowie policjanci byli bardzo mili opowiedzieli nam o dokonaniu naszych rodaków i pokazali kącik poświęcony temu dokonaniu i od nich się dowiedziałam, że członkowie tej wyprawy nie wróciła do Polski, bo w Ameryce Południowej zastał ich stan wojenny. Kanion rzeki Colca znajduje się około 100 km na północny zachód od miasta Arequipa. Kanion, którego ściany wznoszą się z lewej strony na ponad 3200 m nad poziom rzeki, zaś z prawej - na 4200 m, jest najgłębszym na świecie; (jest dwa razy głębszy od Wielkiego Kanionu Kolorado w USA) . Kanion ma długość 120 kilometrów. Różnica poziomów między jego wlotem (3050 m n.p.m.) a wylotem (950 m n.p.m.) wynosi 2100 m. Dno kanionu przypomina krajobraz księżycowy, pokryty głazami i pozbawiony jakiejkolwiek roślinności. W miasteczku Chivay zakupiliśmy na lokalnym targu sery i przez to, że byliśmy już spragnieni nabiału będę te sery pamiętać, jako najlepsze na świecie, a może i takie były. Oczywiście odwiedziliśmy Cruz de Condor, gdzie ponoć zawsze latają kondory królewskie. Zawsze, ale nie wtedy, co my byliśmy, od wczesnego ranka czekaliśmy parę godzin i nic, jeden gdzieś tam przeleciał po dnie kanionu, a Indianie z nas się śmiali, że kondorom jest za gorąco, a my siedzieliśmy w kurtkach i co poniektórzy w czapkach. Wieczorem przeszliśmy się do baños calientes, basenów z wodą termalną, wokół góry zachód słońca, było bosko. Z Chivay pojechaliśmy nad jezioro Titicaca. Jezioro Titicaca leży na wysokości 3800 m n.p.m., jest to jedno z najwyżej położonych żeglownych jezior na świecie. Położone na antiplano, znajduje się na nim 25 wysp, w tym święte miejsce Inków Wyspa Słońca. Oprócz stałych wysp znajdują się tutaj też pływające wyspy zwane Totoro. Wyspy zbudowane są z sitowia i żyją na nich Indianie Uros. Każda wyspa ma od 5 do 10 m średnicy. Co kwartał mieszkańcy układają nową warstwę sitowia, gdyż stara gnije i opada na dno. Tradycyjnie pływali na łodziach plecionych z sitowia zwanych „caballito de totora” – koń z sitowia, teraz też pływają, ale mam wrażenie, że dla turystów, są tu też teraz łodzie motorowe. Są teorie, które mówią, że Indianie Uros są zbiegłymi Hiszpanom Inkami, którzy tu się schronili, ale inna teoria mówi, że już za kultury Colla zamieszkali tutaj, żeby uniknąć konfliktów, które były na lądzie. Początkowo ponoć mieszkali na łodziach, wiązali je ze sobą tworząc tratwy, na których mieszkali, łodzie z czasem zaczynały gnić, więc rzucali na wierzch nawą trawę i tak powstały wyspy. Trudnili się rybołówstwem i polowali na ptaki, z mieszkańcami nabrzeży wymieniali mięso na inne produkty. Obecnie na 42 wyspach mieszka nadal około 3,5 tysiąca ludzi, podtrzymujących tradycyjny styl życia, ale co tu ukrywać teraz żyją z turystyki. Dostarczają też Świerzych ryb mieszkańcom Puno. Sami siebie nazywają dziećmi jeziora. Naszym głównym celem były pływające wyspy oraz Wyspa Taquile. W początkowym planie mieliśmy oglądać jezioro od strony boliwijskiej, ale z powodu wojny domowej, nie mogliśmy się dostać do Boliwii. O ile Indianie mieszkający na pływających wyspach posługują się językiem ajmara, to na Taquile Indianie posługują się językiem keczua, który wprowadzili tu Inkowie. Mieszka tu dwutysięczna społeczność. Mieszkańcy posiadają tutaj wyjątkowo inne stroje niż w całym Peru. Mężczyźni noszą długie, opadające, wełniane czapki, wyszywane krótkie kamizelki i taki pleciony pas. Mężczyźni na tej wyspie zajmują się szydełkowaniem. Wytwarzają też pasy, na których zawarta jest informacja o statusie rodziny, oraz czy mają żonę, czy mają dzieci, oraz jak się nazywają. Zgodnie z tradycją mężczyźni żonaci noszą czerwone czapki, starszyzna wielokolorowe, a kawalerowie biało – czerwone. Kobiety obowiązkowo zakrywają głowy i ramiona czarnymi chustami w kolorowe pasy. Panny noszą chusty tak aby kolorowy pasek znalazł się na dole, a mężatki tak, aby znalazł się na górze. Mieszkańcy żyją tutaj w kilkudziesięciu wspólnotach. Para, która chce się pobrać, musi mieszkać ze sobą 2 lata bez ślubu i nie może mieć w tym czasie dzieci, gdy po tym okresie nadal chcą być razem, biorą katolicki ślub. Zabawa weselna trwa 3 dni, w trakcie wesela bawią się wszyscy oprócz pary młodej, która siedzi za stołem. Pomiędzy wyspami woził nas przewodnik indiański, który cały czas żuł kokę, którą czymś zagryzał, tłumaczył nam, że koka działa tylko z popiołem, chyba zagryzał popiołem, bo pod koniec to ledwo stał na nogach a oczy miał w słup. Następnego dnia pojechaliśmy nad jezioro Umayo. Tutaj lokalni Indianie, nie korzystają z tarasów, a wokół jeziora robią płytkie zatoczki, które służą im do nawadniania pól. Wokół jeziora stoją wieże grobowce. Są tutaj stare wieże kultury Quolla, a także Późniejsze inkaskie. Podobno w okolicach Titicaca i Umayo stoi ich setki. W wieżach zamurowywano zmumifikowane ciała. Niektóre z tych wież mają nawet 12 metrów. Ciekawy jest kształt tych wież, zupełnie niespotykany w tych rejonach Ameryki Południowej, bardziej kojarzy się z budowlami Majów. Wieże nazywane są chullpas. Najprawdopodobniej wierzono, że chulpas służyły zmarłym, jako dom, miejsce ich pośmiertnego przebywania. Grobowce Sillustani powstały za czasów kultury Quolla, potem były wykorzystywane przez późniejszych mieszkańców okolic, każda kolejna kultura przebudowywała je na swoją modłę, od kamiennych z kultury Quolla do tych ze starannie ociosanych kamieni powstałych za czasów Inków. Dopiero pojawienie się Hiszpanów spowodowało zanik tradycji grzebania ciał w wieżach. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w lokalnym gospodarstwie, gdzie właściciel pokazywał nam jak się uprawia ziemniaka za pomocą tradycyjnych metod, pokazał hodowlę świnek morskich. To jedyne mięso, jakie tu jadają, w dodatku najczęściej raz w roku na święto. Jak ktoś ma lamę to nie na mięso, bo jest zbyt drogocenna w tych warunkach. Tylko lamy na tej wysokości mogą służyć, jako tragarze, dają dodatkowo wełnę i co najważniejsze mleko. Na co dzień żywią się ziemniakami, a minerały uzupełniają jedząc trochę ziemi. Bardzo dumny pokazał nam podręczniki swoich dzieci, które z powodu odległości są w mieście w internacie. W gospodarstwie nie ma wody, pójście po wodę zajmuje mu dwa dni. Ani kropla wody tu się nie marnuje, kilka razy używa się tą samą wodę do wielu rzeczy, a na koniec podlewa się nią marną uprawę ziemniaka. O myciu zapomnijcie. W środku miał ołtarzyk z Matką Boską i Papieżem, przed nimi postawione dary z ziarna i ziemniaka, a dzień zaczynał i kończył kropiąc ziemię i powietrze oddając hołd matce ziemi i ojcu słońcu. Nawe, jeśli to była częściowo szopka dla turystów, to życie tutaj jest biedne i ciężkie. Z powodu braku możliwości przedostania się do Boliwii, dalszą podróż kontynuowaliśmy po pustyni Atacama w Chile, ale to już inna opowieść.
Ika
0 komentarze