Filipiny (10.11 – 05.12.2011)

Wyjazd z przygodami, w zasadzie zagwarantowano nam już przy zakupie biletów lotniczych. Cena zdecydowała, że polecimy Saudi Arabia Airli...


Wyjazd z przygodami, w zasadzie zagwarantowano nam już przy zakupie biletów lotniczych. Cena zdecydowała, że polecimy Saudi Arabia Airlines – Milano-Riyadh-Manila i z powrotem po ponad trzech tygodniach. Jednak w sierpniu, kilka tygodni po zakupie biletów zorientowali się, że w terminie, w którym lecimy zmienia się rozkład lotów na zimowy. Nadchodziły kolejne SMS-owe i mailowe powiadomienia o nowych terminach wylotów. Na początku zupełnie spokojnie przyjmowałam te zmiany, ale jak wyloty zaczęły się pojawiać przed przylotami do miejsca wylotu, zaczęłam się trochę niepokoić. Rozpoczęła się wymiana korespondencji  z mediolańskimi pracownikami Saudi Arabia, którzy stali na stanowisku, że to nie ich wina i że to my powinniśmy się dostosować. Jedyne nasze ustępstwo, zresztą na moją korzyść i szczęście, to wyjazd o tydzień wcześniej niż planowaliśmy.



 Niewątpliwą zaletą lotu w/w liniami, okazał się fakt, że w samolotach jest wyjątkowo dużo miejsca dla pasażera i naprawdę smaczne jedzenie. Wadą może być brak alkoholu na pokładzie. Nie ma to jak lampka wina na dobry, wielogodzinny sen w samolocie.
Filipiny to kraj, na który składa się ponad 7 100 wysp, zamieszkany przez ponad 94 miliony ludzi, z niesamowitą liczbą wszechobecnych, ślicznych małych dzieci. Ostatnie 30 lat przyniosły podwojenie populacji Filipin, dzięki czemu stały się 12 najliczniejszym narodem na świecie.


Fot. Iwona Kiljan - Przedstawiciel najmłodszego pokolenia

Trzytygodniowa wyprawa z plecakiem pozwala na zobaczenie naprawdę niewielkiej części kraju. Odpowiednio wcześniej zaplanowana podróż i zakupione bilety na tanie loty krajowe pomogą zaoszczędzić mnóstwo czasu na przejazdy. Drogi niestety nie należą do najlepszych, a w porze deszczowej i tuż po jest znacznie gorzej. Dzięki temu, że angielski jest językiem urzędowym, bardzo łatwo się poruszać po kraju i nawiązywać kontakty z mieszkańcami wysp. Szczególnie, gdy za środek komunikacji wybiera się komunikację lokalną.




Fot. Iwona Kiljan - Jeden z lokalnych dworców autobusowych

Po przylocie do Manili położonej na wyspie Luzon, od razu polecieliśmy do Cebu, miasta na wyspie o tej samej nazwie. Stamtąd następnego dnia rano, jak zwykle uciekając z dużych miast wyruszyliśmy na wyspę Malapascua, położoną nad Morzem Visayan.
Łódki na Filipinach, jak widać, potrafią przewieźć wszystko: lodówkę, motor i masę rzeczy,  których nie widzieliśmy. 



Fot. Iwona Kiljan
Fot. Iwona Kiljan
Fot. Iwona Kiljan 

Długa na 2,5 km i szeroka na 1 km wyspa Malapascua, słynie z Bounty Beach, ale także z miejsc nurkowych: Gato Islands, Monad Shoal czy Kemod Shoal. To drugie miejsce nurkowe popularność zdobyło dzięki temu, że jest jedynym miejscem na świecie, gdzie za dnia,na głębokości nurkowania rekreacyjnego, można zobaczyć thresher shark’a (pol. kosonog, lis morski). Urokliwa wysepka, na której życie toczy się wyjątkowo powoli, szczególnie wygląda po zmroku. Znaczna część domostw jest pozbawiona prądu. Wszędzie bawiące się filipińskich brzdące, odważnie zaczepiające turystów. Pełno tu zwierząt domowych w bezpośrednim sąsiedztwie mikroskopijnych domów,  warsztacików z rękodziełem, sklepików.



Fot. Iwona Kiljan - Tak mniej więcej wygląda większość wiosek


Fot. Iwona Kiljan - Koguty biorą udział w popularnych tam walkach
Naszym następnym celem była wyspa Bohol, na którą dostaliśmy się przez Cebu, a stamtąd promem do portu Tubigon, w którym królowały „patyczki”. Patyczki, czyli grillowane, bardzo smaczne „mięsne wszystko” – od najszlachetniejszych kawałków  mięsa,  poprzez żołądki, wątróbki, kurze nóżki,  aż po flaczki. Wszystko nadziewane na patyczki i grillowane w sosie adobo. Bardzo smaczne, tanie i syte.
Wyspa Bohol słynie z Chocolate Hills, jednych z najmniejszych na świecie małpek Tarsier, zabytkowych kościołów, a dla nas również z możliwości skoku na linie tzw. plunge w Danao Adventure Park i innych atrakcji. Wyspa znana jest również z farm pszczelich. Tamtejszy miód ma szerokie zastosowanie nie tylko kulinarne oraz lecznicze. Będąc na Bohol postanowiliśmy odwiedzić popularną wyspę Panglao, z jej śliczną plażą Alona Beach.




Fot. Iwona Kiljan - Tarsier na moim łokciu





   Fot. Iwona Kiljan - Na środku bujam się na niemal 80m linie, 100m nad rzeką 




Fot. Iwona Kiljan - Chocolate Hills


Mini ZOO na Bohol



Fot. Iwona Kiljan - Alona Beach na Panglao

Fot. Iwona Kiljan - Alona Beach na Panglao


Fot. Iwona Kiljan - Alona Beach na Panglao


Kolejnym celem była wyspa Palawan, słynąca z Podziemnej Rzeki płynącej w pobliżu miejscowości Sabang, wpisanej w tym roku na nową listę 7 Nowych Cudów Świata, a także turystycznej miejscowości El Nido i rozrzuconych wokół niej wysepek Archipelagu Bacuit.





Fot. Iwona Kiljan - Dworzec autobusowy w Puerto Princessa



Fot. Iwona Kiljan - Plaża w Sabang


Fot. Iwona Kiljan - Plaża w Sabang

Fot. Iwona Kiljan - W drodze do Podwodnej Rzeki



Fot. Iwona Kiljan - Alternatywny powrót z Podziemnej Rzeki 

Fot. Iwona Kiljan - Alternatywny powrót z Podziemnej Rzeki 

O ile rzeka zrobiła na mnie duże wrażenie, polubiłam pięknie położoną małą miejscowość Sabang, to rejs wokół wysp położonych przy El Nido, dostarczył absolutnie niezapomnianych wrażeń. Przede wszystkim dlatego, że łódka, którą odbywaliśmy wycieczkę zatonęła w połowie drogi. 

Fot. Iwona Kiljan - Sprawca przed zatonięciem

„Suchy” plecak pozwolił nam zachować sprzęt fotograficzny, telefony, paszporty. Inne mniej wrażliwe na morską  wodę przedmioty do dziś noszą jej ślady. Na szczęście woda była ciepła, wszyscy lepiej lub gorzej nurkują, rum był mocny, a na horyzoncie były statki rybackie, którym towarzyszył statek ratunkowy. Niewiarygodne jak szybko można zabrać swoje rzeczy, założyć kapok i uciec z łódki :-) Statek ratunkowy, który zauważył kiwające się na wodzie pomarańczowe kapoki i nienaturalnie zanurzoną łódkę, przypłynął niebawem na ratunek. Jakże łatwo w kostiumie kąpielowym, kapoku, z plecakiem pełnym wody, klapkami i innymi rzeczami w garściach, wspiąć się po linie, którą nam na ratunek wyrzucono. I jakoś wcale nie pamiętam jak powstała masa siniaków, obtarć i zadrapań, gdy panowie z łodzi ratunkowej ciągnąc za ręce, ramiona i co im się pod rękę dostało wciągali nas na pokład.
Niestety nie odwieźli nas do portu, a tylko do najbliższej wyspy. Zbyt duże zanurzenie nie pozwoliło na podpłynięcie do brzegu. A więc skok do wody w kapokach, z plecakami, i do plaży o własnych siłach. Przewodnik zaproponował kontynuacje wycieczki, w końcu byliśmy dopiero w połowie rejsu po rajskich plażach, ale jakoś nieszczególnie mieliśmy na to ochotę. Zwłaszcza, że następnego dnia czekał nas nie cieszący się dobrą sławą, całodniowy rejs promem (wielkie słowo na określenie tej łodzi) z El Nido do Coron na wyspie Busuanga. Jeszcze tylko kabelki, karty do aparatu, latarki do przemycia w słodkiej wodzie…
Tym razem postanowiliśmy się lepiej przygotować do drogi. Do drugiego, nowo zakupionego suchego worka włożyliśmy wszystkie wartościowe rzeczy. Reszta pod pokład. Szczególną troską zostały tym razem otoczone kapoki, i popłynęliśmy.         
W Coron, dzięki filipińskiemu właścicielowi centrum nurkowego, udało nam się znaleźć wyjątkowo urokliwe miejsce do spania. Raczej nie dla tych, którzy cenią sobie luksusy.


Fot. Iwona Kiljan - Krystal Lodge o zachodzie


Fot. Iwona Kiljan - Widok z Krystal Lodge po wschodzie 

Fot. Iwona Kiljan - Po prawej nasza chata

Dzień odpoczynku i 3 dni nurkowe na wrakach japońskiej floty zatopionych w czasie II wojny światowej. 


Fot. Iwona Kiljan - Mapa z zaznaczonymi wrakami. 
Zdążyliśmy zanurkować do 6 z nich.
Samo miasteczko Coron urokliwe na swój sposób. Zupełnie pozbawione plaży, co przy całodniowych rejsach na nurkowanie nie ma większego znaczenia. Bardzo smaczne jedzenie w Coron Bistro i Kookie Lodge obok targu, knajpkach prowadzonych przez Europejczyków, a przyjemny klimat w jamajskim maleńkim klubiku z galerią, w którym można posłuchać muzyki na żywo.
Z Coron wylecieliśmy do Manili. Z Manili od razu do Clark. Ponieważ część z nas na Filipinach miała spędzić więcej niż 21 dni, mieliśmy dwa wyjścia. Albo ubiegać się o przedłużenie wizy, albo opuścić Filipiny i wrócić. Doskonały pretekst, żeby udać się tam gdzie na to pozwolą tanie bilety lotnicze. Hong Kong. Tam polecieliśmy. Cóż za uderzenie cywilizacji po prawie 3 tygodniach na Filipinach :-) Wylądowaliśmy tam w sobotę po południu, niestety bez wcześniejszej rezerwacji hotelu. Część nocy spędziliśmy w całodobowym  McDonald’s, a następnie na ziemi w parku (ławki miały podłokietniki). Następnego dnia mieliśmy już pokoje w Mirador Guesthouse w Kowloon. Zwiedziliśmy dzielnice handlowe, oczywiście Nathan Road, z niewiarygodnymi kolejkami do markowych wielkich luksusowych sklepów, czy raczej galerii (w Polsce występują wyłącznie w wersji butikowej), oczywiście targi nocne, Chi Lin Nunnery, Wong Tai Sin Temple, Lei Yue Mun Seafood Bazaar, a także Victoria Peak na Hong Kong Islands. Widzieliśmy również wieczorny pokaz „A Symphony of Lights” w Victoria Harbour, przy okazji Clock Tower i Aleję Gwiazd z pomnikiem m.in. Bruce’a Lee. Na więcej nie starczyło czasu. 




Fot. Iwona Kiljan - Hongkoński salon fryzjerski

Fot. Iwona Kiljan - Widok na Hong Kong Island


Fot. Iwona Kiljan - Widok na Hong Kong Island


Fot. Iwona Kiljan - Widok na Hong Kong Island

Fot. Iwona Kiljan - Po prawej, z geometrycznymi wzorami świetlnymi – budynek ICBC – największego banku na świecie, chińskiego oczywiście. Wchodzi niebawem na rynek polski. 

Fot. Iwona Kiljan - Widok na Kong Kong Island



Fot. Iwona Kiljan - Lei Yue Mun Seafood Bazaar

Fot. Iwona Kiljan - Lei Yue Mun Seafood Bazaar 

Fot. Iwona Kiljan - Lei Yue Mun Seafood Bazaar 

Fot. Iwona Kiljan - Lei Yue Mun Seafood Bazaar 

Fot. Iwona Kiljan - Lei Yue Mun Seafood Bazaar 

Fot. Iwona Kiljan - Lei Yue Mun Seafood Bazaar



Fot. Iwona Kiljan - Chi Lin Nunnery




Fot. Iwona Kiljan - Chi Lin Nunnery



Fot. Iwona Kiljan - Chi Lin Nunnery


Fot. Iwona Kiljan - Hongkoński sklep z dewocjonaliami



Fot. Iwona Kiljan - Widok z Victoria Peak na Kowloon

Fot. Iwona Kiljan Widok z Victoria Peak na Kowloon 

Powrót na Filipiny bardzo mnie ucieszył. Duże miasta mnie przytłaczają i męczą. Ostatnie dni w Clark i Manili. Adriatico Street w stolicy, z pensjonatami, hotelikami, knajpkami, barami z muzyką na żywo, pozwala zapomnieć, że jest się w blisko 30 milionowej aglomeracji.



Fot. Iwona Kiljan - Malate Pensionne




Fot. Iwona Kiljan - Na Adriatico Street w Manili

Nawet sąsiedztwo ogromnego centrum handlowego, wyjątkowo sprytnie zlokalizowanego, sprawia, że nie czuje się tutaj oddechu wielkiego miasta. Za to zaopatrzyłam się w klapki Havaianas na jakieś następnych 50 lat :-), powąchałam świeży owoc i wypiłam koktajl z duriana (raczej próbowałam wypić), nakupiłam kandyzowanych mango i durianów (tych ostatnich nikt nie chce o dziwo jeść), suszonych małych rybek… I jak zwykle w domu nie smakuje to tak samo.





Fot. Iwona Kiljan - Suszone rybki


Fot. Iwona Kiljan - Owoce Durian 



Jedzenie na Filipinach jest smaczne. Szczególnie zachwyceni będą ci, którzy lubią owoce morza, ryby i oczywiście owoce. Mnie tylko po kilku tygodniach brakowało nabiału, z którym tutaj z wiadomej przyczyny nie jest najlepiej. Jednak w dużych miastach są ogromne centra handlowe, gdzie można uzupełnić brakujące do szczęścia nawet bardzo wyszukane produkty nabiałowe.
Tak dla porządku: 100 peso ok. 7, 9 zł.
Bankomaty pobierają zryczałtowaną opłatę od wybranej kwoty – 200 peso. Warto wybierać maksymalną kwotę 10 000 peso.
Noclegi – 300 - 600 peso na osobę za standard raczej backpackers’ki.




Fot. Iwona Kiljan - Można spać taniej jak widać



Transport również tani. Warto zwracać uwagę na to, ile płacą Filipińczycy (od niespełna 1 zł za krótką przejażdżkę po mieście, do kilkunastu zł za kilkugodzinna podróż autobusem). Ceny dla turystów bywają wyższe.


Fot. Iwona Kiljan - Tańszy środek transportu




Fot. Iwona Kiljan - Trochę drożej, ale zwykle dalej



Fot. Iwona Kiljan - Takim cudem zajechaliśmy na Adriatico Street, za 200 peso 

Jedzenie jest tanie. Od kilkudziesięciu za jednodaniowy posiłek do ok. 400 peso za świeżutkie ogromne krewety, których porcja pozwala się najeść.  
Reszta detali, a także przygód zostanie w moim zatopionym notesiku. Dziwnie pachnie i trudno w nim niektóre strony czytać.
Zapomniałam zapytać dlaczego kolorują jaja. Ale to wyjaśniła Sylwia na naszym Facebookowym fanpage :-)








Iwona

You Might Also Like

3 komentarze

  1. tak jak wyżej napisany przelicznik 100 peso ok. 79 zł. to
    Noclegi – 300 - 600 czyli 237-474 zł???? a za jedzenie 400 peso czyli 316zł? to raczej nie jest tanio chyba że jest pomylony kurs albo podróżnik miał pokaźny portfel.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy za zwrócenie uwagi na błąd,miało być 100 Peso = 7,9 PLN zabrakło przecinka już poprawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję za komentarz. Oczywiście 100 peso to ok. 7,9 zł w listopadzie i grudniu 2011 roku.

    OdpowiedzUsuń

Popularne artykuły

'

Wizytówka Facebooka

Flickr Images