Sycylia Kwiecień 2011

W piątek przyleciałyśmy do Palermo z przesiadką w Rzymie. Międzylądowanie odsłoniło przed nami  malowniczy pejzaż Rzymu  i okolic. Z ...





W piątek przyleciałyśmy do Palermo z przesiadką w Rzymie. Międzylądowanie odsłoniło przed nami  malowniczy pejzaż Rzymu  i okolic. Z wysoka prowadziłyśmy błyskawiczną identyfikację wspaniałych i sławnych budowli...
Po wylądowaniu ma Sycylii autobus z lotniska sprawnie dojechał do Palermo potem przebijał się ponad godzinę przez zatłoczone  centrum miasta. W komforcie klimatyzacji , otoczone morzem pojazdów i setkami jednośladów podekscytowane wymachiwałyśmy  marną mapą miasta rozpoznając obiekty przy których ugrzęzłyśmy na dłużej.


Z dworca pieszo dotarłyśmy Via Roma do wysokiej starej kamienicy, w której na ostatnim piętrze w ogromnym mieszkaniu był nasz B@B. Trochę emocji wzbudziła całkiem nowoczesna maleńka winda umieszczona centralnie w przepastnym hallu schodów, w starodawnej troszkę upiornie skrzypiącej siatkowej konstrukcji.Ogromne wysokie mieszkanie z długim wąskim korytarzem, wygodne  czyściutkie łazienki ,pięć  sypialni i jadalnia. Gospodarz na mapce polecił nam !ciastkarnie i knajpki.Zgłodniałe i z apetytem rozbudzonym opowieściami o wspaniałych rybach ruszyłyśmy na poszukiwanie „polskiej późnej kolacji”. Knajpy o 19 były jeszcze zamknięte…albo pustawe, zdecydowanie za wcześnie poczułyśmy głód! W końcu znalazłyśmy już nakryty  stolik w restauracyjce Cavalle i ku rozczarowaniu pracowników zamówiłyśmy tylko po jednym daniu : pesce de la spada. Za ok 12 EUR dostałyśmy po 150 gramowej porcji  nie przereklamowanej absolutnie przepysznej ryby: miecznika. Danie uzupełniły chrupiące wafelki z mąki kukurydziane,j wspaniałe bakłażany i wyglądające niepozornie a kryjące we wnętrzu krwistopomarańczową  soczystą słodycz sławetne sycylijskie pomarańcze. Z ambitnym planem nocnego  zwiedzania po mieście nie podjęłyśmy się degustacji win sycylijskich. Po ciemku ruszyłyśmy na hałaśliwe i ruchliwe o tej porze skrzyżowanie Quattro Canti i Piazza Pretoria (fontanny wstydu). Z mapą w głowie zapuściłyśmy się w straszliwe boczne,kręte uliczki i po kilku natrętnych nagabywaniach stanowczego sprzedawcy kwiatów i równie nachalnego  akwizytora=żebraka półtruchtem wróciłyśmy przed północą do naszych pokoików. Pomimo huku ruchliwej ulicy Via Roma zmorzył nas natychmiastowy sen.
Sobota zachwyciła  nas wspaniale nakrytym stołem w jadalni. Poranek rozpoczęłam od  nieprzyjemnych rozmyślań o aktywności sejsmicznej wyspy. Po otwarciu oczu pierwszym widocznym szczegółem była potężna metalowa klamra spinająca rysę na suficie. Negatywne emocje złagodziła mocna aromatyczna kawa, świeży krwisty sok pomarańczowy i mnóstwo cukru.. dżemy, miód i ciężkie sypkie  ciasto półfrancuskie z warstewką… ciemnej marmolady. Wiszący w jadalni zegar zadźwięczał TIK TAK przypominając o upływie czasu,więc mocno przesłodzona poderwałam się od stołu i znowu wybiegłyśmy  w miasto na turystyczny podbój.W drodze do pałacu mięłysmy bazar.

Na początek monumentalna budowla  pałacu królewskiego wzniesionego w XI wieku. Zwiedziłyśmy kaplicę z XII wieku Capella Palatina, siedzibę Parlamentu Sycylijskiego, i apartamenty króla Rogera. W piwnicach budynku jest stanowisko archeologiczne, z drewnianych kładek  można podziwiać potężne mury liczące od 2400 do 2700 lat.... Na parterze obejrzałam w pośpiechu  okresową wystawę kwiecistych akwarelek malarki  Angeli  Zuccarello Sardo, która osobiście próbowała opowiedzieć  po włosku o swoich pracach. Zielne obrazy były doskonałym przypomnieniem popołudniowego planu zwiedzania. W pokoju naszego B@B zrobiłyśmy sjestę …szybko się uczymy lokalnych zwyczajów. Regeneracja schodzonych stóp i niezliczone szklanki wypitej wody. Potem  zrelaksowane wyruszyłyśmy do Ogrodu Botanicznego. Byłam nieco  rozczarowana bo spodziewałam się małej lekcji o roślinności wyspy...a obejrzałam ładne okazy botaniczne z całego świata. Pocieszył mnie targ roślin ogrodniczych, fajnie jest kupić do ogródka przydomowego drzewko cytrynowe lub wybrać jedną z wielu odmian dekoracyjnych  !! drzewek pomarańczowych. Schody zastawione rododendronami i azaliami, stoły zastawione kwitnącymi kaktusami. Zachód słońca spędziłyśmy na potwornie zatłoczonej plaży miejskiej zagryzając młody niedogotowany bób z nierówno wydartego rożka grubego szarego papieru.Opakowanie EKO ale bób niesmaczny!

W niedzielę po mocnej kawie i słodkim śniadaniu dotarłyśmy na dworzec autobusowy z planem dotarcia do Monreale. Magda władająca włoskim uzyskała dokładne instrukcje dojazdu (z pozornie wiarygodnego miejsca jakim wydaje się być kasa dworca autobusowego). Jednak bardziej wiarygodni okazali się pasażerowie stłoczeni na przystanku. Pokrzykując i gestykulując z południowym temperamentem tłumaczyli nam jaki jest właściwy transport do katedry. Nie obdarzyłyśmy tłumu należytym zaufaniem, może dlatego ,że w kółko tłumaczyli „od pierwszego kwietnia” a to przecież pokrętna data!  Po pełnej lokalnego kolorytu i wrzaskliwym okrzyków miejscowych pasażerów (wyglądali jakby mieli sobie za chwile do oczu skoczyć i stoczyć krwawy pojedynek) przejażdżce miejskiej przesiadłyśmy się do jasnego klimatyzowanego autobusu wypełnionego już wyłącznie turystami, który dowiózł nas do katedry. Oszołomiły mnie przepiękne, liczne i różnorodne rzeźby kolumnady krużganków dziedzińca klasztornego. Drobne marmurowe detale kapiteli 228 par! kolumn i mnóstwo kolorowych precyzyjnych greckich i bizantyjskich  mozaik z bajecznie kolorowych kamieni i złota. Zatrzymał mnie widok drzwi z brązu z 1186 roku, 46 paneli wypełnionych scenami Staregio i Nowego Testamentu.  Wrażeń niecodziennych dostarczyły kolosalne mozaiki ze szczerego złota wypełniające całe wnętrze katedry, podobno zużyto ponad 2200 kilogramów cennego metalu. Oniemiałam oglądając katedralny skarbiec z relikwiarzami w  barokowej nawie z przepięknymi rzeźbami na tle drapowanych! zasłon rzeźbionych w kolorowych marmurach. Przepych, bogactwo materiałów i nieprawdopodobne mistrzostwo artystów nagromadzone w przytłaczającej ogromem katedrze. Stąpając delikatnie (jak można wydeptywać i zacierać takie piękne wzorki w szlachetnych kamieniach?) po kilkusetletnich zdumiewających ogromną powierzchnią (5950 m2) mozaikach podłogi kluczyłam pomiędzy kolumnami z granitu, jakby skandynawskiego. Za dodatkową opłatą wdrapałam się po 180 stopniach i wąskim korytarzyku na wieżę kościelna z widokiem na dziedziniec klasztorny, dachy miasta, gaje cytrusowe i błękitną zatokę. Uff, spoglądając  na swojsko zastawione meblami dachy okolicznych domów już nie czułam przygniatającej i przeogromnej konkurencji i żądzy władzy i pragnienia dominacji  normańskiego monarchy twórcy katedry .Budowla powstała w błyskawicznym tempie około 10 lat i miała osłabić moc i wpływy arcybiskupa z Capella Palatina.
Bryza z odległej, błękitnej  plaży przewiała stęchliznę mrocznych dziejów i późnym popołudniem dotarłam na zachód słońca na pięknej plaży Mondello. W drodze zjadłam „arancica” z miejscowej garmażerki. Wielka niby pyza, ryżowa! Nadzienie do wyboru: mozarella i prosciutto  albo ragout czyli wołowina z groszkiem. Pyza obtoczona złocistą chrupką panierką.
Ciepłe wieczorne słońce na mięciutkim jasnym piasku zachęciło cztery z nas do spontanicznej bieliźnianej  kąpieli w cudownej płytkiej zatoce. W pierwszej chwili chłodna woda okazała się tak wspaniała, że tylko brak kondycji zmusił mnie do wyjścia na brzeg. Pływanie w ciepłym morzu w pierwszym tygodniu  kwietnia z widokiem na sześćset metrowe wzgórze Monte Pellegrino  uważam za wystarczający powód, żeby.. kupić bilet  lotniczy do Palermo.
W autobusie powrotnym do miasta próbowałam zrozumieć jaka jest skala napływu uchodźców z Afryki, czytając na ciekłokrystalicznym ekranie włoskie napisy  pod dramatycznymi wywiadami. Wieczorem nad mapą planowałyśmy dalszą podróż sącząc kropelki sycylijskiego wina, zagryzając oliwkami, słonymi serami i gotowanymi karczochami (wyłowionymi z wielkiego gara w warzywniaku przy plaży Mondello). Zasnęłam w kompletnej ciszy przy otwartym oknie , ponieważ ruchliwa i głośna ulica Via Roma w sobotni wieczór została zamknięta dla ruchu kołowego i zastawiona straganami pełnymi smakołyków i wyrobów sycylijskich.

Poniedziałkowy poranek zajęło nam wynajęcie samochodu. Po licznych analizach i rozmowach wybrałyśmy AVIS, łatwiej było nam wyjaśnić szczegóły dotyczące ubezpieczenia w języku angielskim. Ostatecznie okazało się, że w temperamentnych okolicach, wąskich uliczkach i kilkusetletnich kamiennych bramach przewidzianych na jeden konny rydwanik warto było dopłacić za pełne ubezpieczenie. c.d.n.

Ata

You Might Also Like

0 komentarze

Popularne artykuły

'

Wizytówka Facebooka

Flickr Images