USA Parki Narodowe Dolina Śmierci, Park Sekwoii i Wybrzeże Pacyfiku Listopad 2010

Las Vegas - Dolina Śmierci - Park Narodowy Sekwoii -  Reedwood Humboodt Avenue of Giants - Wybrzeże Pacyfiku - San Francisco




Las Vegas - Dolina Śmierci - Park Narodowy Sekwoii - Reedwood Humboodt Avenue of Giants - Wybrzeże Pacyfiku - San Francisco









12.11
Doleciałyśmy do Las Vegas w środku nocy. Zabrałyśmy zamówiony samochód z lotniska i ruszyłyśmy w stronę hotelu. Wstyd się przyznać, ale znowu musiałam się przyzwyczaić do automatycznej skrzyni biegów. Totalnie zmęczone padłyśmy w hotelu spać.
13.11
Cały dzień spędziłyśmy w Las Vegas, za dnia to większy kicz niż w nocy!!! Dobrze, że zaczęłyśmy rano, to coś udało nam się zobaczyć, przed naciągającymi tłumami weekendowymi. Chodziłyśmy zwiedzając hotele ich fontanny, kasyna i cały konsumpcyjny świat, który się wokół kręci. Zjadłyśmy w Hard Rock Cafe przepyszne steki, a w tyle leciał rock. Co więcej od życia potrzeba…to był dobry odpoczynek po ulicy pełnej kiczu i szpanu.  Na ulicach ciągle jacyś nowożeńcy. Wieczorem byłyśmy na show La Reve.. jestem pod wrażeniem. Fantastyczny pokazy akrobatyczne w powietrzu i w wodzie. To było bardzo piękne zakończenie męczącego dnia. Było super, ale cieszymy się, że jedziemy na odludzie do parków J A dziś chciałam być piękna w końcu to Las Vegas i polazłam zwiedzać w klapeczkach, a stópki nieprzyzwyczajone do upałów i teraz mam na nich masakrę bąblową..

14.11
Rano szybkie zakupy w sklepie sportowym typu gaz do kuchenki i inne niezbędne rzeczy, których nie udało się zabrać z Polski, a potrzebne nam będą na kempingu w Dolinie Śmierci. Zrobiłyśmy też zakupy jedzeniowe.  Zakupy  były tak ogromne, że pani w kasie się zapytała gdzie się wybieramy, na odpowiedź, że na kemping do Doliny Śmierci ze zrozumieniem pokiwała głową. Wyjeżdżając z Las Vegas skierowałyśmy się na Red Canyon. Fajne miejsce, ale ludzi kupa, łącznie z parami młodymi, które robią tu sobie zdjęcia na tle czerwonych skał.
Na noc zjechałyśmy do Death Valley. Rozbiłyśmy namiot na Furnace Creek Campground  niezadaleko kibelka, ale na tyle w krzakach, żeby nikt po nas nie łaził po nocy. Woda bieżąca jest, nie ma prysznicy, ale przeżyjemy. Jest cudownie ciepło, a w Polsce listopadowa pogoda. Durne zapomniałyśmy kupić drewno na ognisko. Państwo rozbici obok, powiedzieli nam gdzie rano na terenie Parku możemy nabyć. Jutro się załatwi.
15.11
No tak w nocy nikt z ludzi po nas nie łaził, ale krzaki obok, okazały się sypialnią kojotów. Jak w nocy szłam do kibelka to się czułam trochę niepewnie, niby schodzą z ścieżki człowiekowi, ale kto wie? To właśnie Parki w Stanach, pełne dzikiej przyrody. 

Dziś w Death Valley zaliczony Mosquito Canyon  i Sand Dunes.  Sand Dunes to ciągle zmieniające swój kształt przez wiejące tu wiatry wydmy. Na piasku widać było liczne ślady żmii… na szczęście na żadną nie wlazłam.  Przejechałyśmy spektakularną trasę samochodem przez Titus Canyon. Oj dobrze, że wzięłyśmy samochód z napędem na 4 koła…i że Iwonka prowadziła.  Około 40 km, krętymi szutrowymi drogami, raz w dół raz w górę, czasem z boku przepaść, a widoki – obłędne!!! Raj dla geologów. Droga była prawie pusta, raz zatrzymał się przy nas pan na motorze, żeby poinformować, żebyśmy poczekały, bo jego kolega jedzie za nim i kręci film, a ponieważ robią strasznie dużo kurzu, to poczekajmy sobie aż kurz opadnie, bo nic nie będziemy widzieć. Ameryka… żeby u nas tak ktoś przepraszał i informował. Ogólnie tendencja jest taka, człowiek zatrzymuje się zrobić zdjęcie a wszystkie samochody za nim się zatrzymują i się pytają czy wszystko jest OK  i czy nie potrzebujemy pomocy, to samo przerabiałyśmy w Parkach w Arizonie. 




Na sam koniec dnia odwiedziliśmy Scot Castle.  Jest to willa w stylu hiszpańskim z początku XX wieku milionera z Chicago. Domem zajmował się jego przyjaciel poszukiwacz skarbów Walter Scott, bajarz i kowboj, zwany Scotem z Doliny Śmierci, stąd nazwa miejsca. Tak nam się tu podoba, że zostajemy tutaj jeszcze dwie noce. Jest tu gorąco i cudownie. Tylko te bąble z Las Vegas na stopach psują mi humor…






16.11
W nocy kojoty miały jakąś walkę „plemienna” odgłosy niesamowite, człowiek nagle się poczuł taki malutki i obcy na ich terenie. Zwiedzałyśmy dziś zachodnią część Doliny Śmierci. Zaczęłyśmy od spaceru po Golden Canyon, żeby uniknąć upału południowego i prawie nam się udało. Bardzo malowniczy spacer, wokół nas wielokolorowe skały, ale jak słońce znalazło się nad kanionem, zaczął się robić straszliwy upał. 

Potem pojechałyśmy do Salt Creek, jak dojeżdżałyśmy do Badwather, wzdłuż ulicy szły kojoty. Wszędzie są znaki żeby ich nie karmić, a wystarczy zatrzymać się na zrobienie zdjęcia i lecą do samochodu jak psy. Badwather to najniższy punkt w Stanach Zjednoczonych, depresja na poziomie 86 m pod poziomem morza.  Po drodze obejrzałyśmy Natural Bridge i przejechałyśmy samochodem przez Artistic Drive, jest to kręta droga, która biegnie przez zerodowane skały. Mniej więcej w połowie znajduje się niesamowity widok na pastelowe skały zwane Artists Pallete. Pastele w kolorach różu, jasno niebieskiego i zieleni, aż dziw bierze, że natura sama coś takiego stworzyła. 


Na  zachód słońca pojechałyśmy na  Zabriskie Point. Z punktu widokowego Zabriskie Point widać panoramę szczytów i grzbietów, które przy zachodzie słońca powoli zmieniają barwę. Mi to miejsce zawsze będzie się kojarzyło z Zabriskie Point" Antonioniego.


17.11
Rano wyjechałyśmy z Death Valley przez Emigrant Canyon i Wild Rose, oraz Panamit Valley. Jakoś nam się smutno zrobiło, mimo że już wyraźnie odczuwamy brak gorącego prysznica, to i tak gdyby nie to, że nas czas goni z chęcią byśmy jeszcze tutaj zostały. Z Death Valley pojechałyśmy wzdłuż gór Sierra Nevada na południe do Red Rock Canyon S.P. w Kalifornii. Super miejsce, czerwono - piaskowe skały z których erozja stworzyła przedziwne kształty. 



Tutaj też są miejsca na rozbicie namiotu,tylko trzeba przyjechać z zapasem wody. Zjadłyśmy sobie na miejscu obiadek w cieniu niesamowitej skały i ruszyłyśmy dalej. Na południowym krańcu gór Sierra Nevada zawróciłyśmy na północ i zbliżamy się teraz do Parku Sekwoi. Przenocujemy gdzieś przed Parkiem żeby zacząć wczesnym rankiem. Jest tutaj całkiem ciepło, mamy, więc nadzieję, że w Parku nie będzie śniegu i uda nam się wjechać w głąb Parku, teoretycznie mogą już zacząć sezon zimowy i wtedy plan nas weźmie w łeb, bo dużo dróg na zimę jest zamykanych.
18.11
Noc spędziłyśmy w bardzo miłym moteliku pod Sequoia Park – Lazy J Ranch Motel w Tree Rivers. Udało nam się zrobić pranie, paru ubrań. To uwielbiam w podróżach po Parkach Ameryki, że co pewien czas wystarczy jedna noc w motelu i człowiek może się wykąpać, uprać rzeczy i wysuszyć je w suszarce. Od razu lepiej się czuje a i zapach w samochodzie milszy J. Jest przepiękna pogoda, góry a my w krótkim rękawku.. W motelu powiedzieli, że wszystkie drogi są otwarte. Hura
cd 18.11
Sekwoje były obłędne są to  Mamutowce Olbrzymie. Nie przypuszczałam, że są aż tak wielkie. Na wjeździe do Parku Sekwoi poinformowano nas, że jesteśmy bardzo wcześnie, więc jeszcze trwają nocne roboty w celu naprawy drogi. Pani poinformowała nas żebyśmy jechały wolno, oglądając widoki to jak dojedziemy do miejsca remontu to już powinni skończyć i nas przepuszczą dalej. No i dobrze, że jechałyśmy wolno, bo przejechałyśmy parę kilometrów i środkiem drogi szedł czarny niedźwiedź amerykański Baribal. Wokół niego latały chmary much, więc był z lekka podirytowany i nie miał zamiaru zejść z drogi. Byłam pod takim wrażeniem, że wpadłam w jakieś otępienie, z którego wyrwały mnie krzyki dziewczyn rób zdjęcia, rób zdjęcia. Złapałam kamerę i nie mogłam jej włączyć ręce mi się trzęsły i nie mogłam trafić w przycisk, ale uff coś tam się udało nakręcić. Jak za nami zatrzymał się następny samochód to niedźwiedź, stwierdził że to koniec widowiska i zaczął wspinać się po boku drogi w las. 

Jak dojechałyśmy droga była jeszcze zamknięta. Panowie od robót drogowych, pilnujący szlabanu (obaj wyglądali tak, że ma dole na 100 % czekały na nich Harleye ) zaczęli nam pokazywać na mapie, co warto zobaczyć i poopowiadali nam o drzewkach wokół, których owoce jedzą niedźwiedzie. I to, dlatego ten szedł drogą, bo zbierał owoce, które spadły z drzew na drogę. Wyraźnie byłyśmy rozrywką w nudnej pracy, a my byłyśmy pod wrażeniem uprzejmości i wiedzy panów. Po pół godzinie puścili nas i inne samochody, które za nami w międzyczasie stawały. 

Pooglądałyśmy najsłynniejsze mamutowce, niesamowite drzewa i podjechałyśmy pod Moro Rock. Tam na parkingu wszędzie są napisy, że jeżeli chcesz po zejściu ze szlaku mieć cały samochód, nie zostawiaj w samochodzie nic do jedzenia. Całe jedzenie należy wyjąć i schować w specjalnie do tego przygotowanych kontenerach. Wdrapałyśmy się na Moro Rock, a tam obłędny widok jak ze snu… Na górę wchodzi się po schodach, pierwsze zbudowano już w 1930 roku, teraz są nowsze, ale dzięki nim turysta bez sprzętu wspinaczkowego może tu wejść.  Samo Moro Rock jest to w kształcie kopuły monolit granitowy, aby wdrapać się na górę trzeba pokonać 400 schodów, sama ścieżka ma długości około 250 metrów, ale wysokość robi swoje i zadyszkę i tak miałam… Z góry widać Alta Peak, pasmo górskie Great Wester Divide i zlewisko rzeki Kaweah. Cudny widok.

19.11
Wyjechaliśmy już z Seqwoja Park na autostradę nr 5, z niej zjechaliśmy na 20 w stronę wybrzeża. Na noc zatrzymaliśmy się przy jeziorze Clear . Jak zjemy śniadanko to jedziemy na  drogę nr 1 na wybrzeże.  Po drodze w planie zobaczenie Reedwood Humboodt Avenue of Giants, innych sekwoi, czerwonych.Te rosną tylko na wybrzeżu Kalifornii.



19.11
Sekwoje, były wyraźnie inne od tych z Parku Sekwoi, też olbrzymie i ten niesamowity czerwony kolor. Zjechałyśmy specjalnie na czyjeś podwórko, żeby zrobić sobie zdjęcie jak samochód przejeżdża przez wielka sekwoję bramę - prawdziwe z nas turystki. Jesteśmy już na wybrzeżu.Stara droga nr 1, którą jedziemy,  wije się wzdłuż wybrzeżach i raz po raz pokazując niesamowite widoki poszarpanego brzegu Pacyfiku. Przed zachodem słońca zatrzymałyśmy się na jednej z takich pół- dzikich plaży i zrobiłyśmy ostatni posiłek na kuchence gazowej i wrzuciłyśmy ostatnie kawałki drewna na ognisko. I tak spędziłyśmy zachód słońca.


No i ruszamy do cywilizacji do  San Francisco, uciekamy z drogi numer 1 bo już ciemno, przenosimy się na współczesna autostradę, którą poprowadzono równolegle.
20.11
San Francisco znowu w cywilizacji. Rano miałyśmy zarezerwowaną wycieczkę do Alcatraz. Obawiałyśmy się trochę pogody, bo wieczorem jak dojechałyśmy do San Francisco, zaczął padać deszcz. Ale w trakcie wycieczki bardzo ładnie się rozpogodziło, i widok z Alcatraz na San Francisco był przepiękny. Jak płynęłyśmy na Alcatraz to po drodze płynęły z nami delfiny. W sumie spędziłyśmy tam parę godzin, zanim obejrzałyśmy wszystkie słynne cele, ogrody i porobiłyśmy zdjęcia to trochę czasu zajęło. 


Po Alcatraz pojechałyśmy na Point Reyes, no i niestety pogoda nagle się całkowicie popsuła. Jak jeszcze jechałyśmy w tamtą stronę to jeszcze były cudne widoki z bardzo czarnymi chmurami co prawda w tle, ale jak dojechałyśmy do latarni morskiej zaczął już padać deszcz a nawet chwilami grad. Przemoczone kompletnie uciekłyśmy w końcu do samochodu, bo się zrobiło na dodatek zimno jak diabli. Ciepły nadmuch w samochodzie nas uratował. Pogoda była do bani, więc wybrałyśmy się do outletów na szaleństwo zakupowe (ciekawe czy kiedyś pojadę do Stanów z jednym plecakiem i nie wrócę z dodatkową walizką… to już choroba J) Jak zwykle zaczęło się niewinnie, ale walizkę trzeba było dokupić no i sprawdzimy na lotnisku czy opłata za dodatkowy bagaż w KLM-ie jest taka jak nam przed wyjazdem podali …

21.11
Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy.. po porannym pakowaniu, co ze zrobionymi wczoraj zakupami nie było to łatwe, jedziemy oddać samochód na lotnisko i wracamy do Polski. Następny wyjazd do Stanów trzeba będzie zacząć od San Francisco i nadrobić zwiedzanie miasta, bo czasu nam zabrakło. A miasto wygląda zupęlnie inaczej niż inne amerykańskie metropolie , wygląda na bardzo sympatyczne.

Ika i Iwona

zapraszam do galerii zdjęć

więcej o Dolinie Śmierci tutaj

You Might Also Like

0 komentarze

Popularne artykuły

'

Wizytówka Facebooka

Flickr Images