Ameryka Południowa
Bartolomeo
Cotopaxi
Ekwador
Ekwador 03/2011
Floreana
Ingaprica
Isabela
North Seymour
Opowieści Iki
Quilotoa
Quito
Santa Cruz
Wyspy Galapagos
Ekwador i Wyspy Galapagos Marzec 2011
10:42
Opuściliśmy już Quito. Trafiliśmy na długi weekend z okazji karnawału, więc wszystko w Quito było pozamykane. Pustki straszne. Quito jest pięknym miastem w szczególności jego pokolonialna część. Dzięki dofinansowaniu UNESCO, fasady większości budynków są przepięknie odmalowane, co sprawia, że cała starówka wygląda bardzo malowniczo. Cały dzień włóczyliśmy się po uliczkach. Dziś rano udało nam się wynająć samochód i pojechaliśmy na południe. Po drodze trafił nam się dwugodzinny korek, udało nam się dojechać do Lasso, jutro rano zaczynamy od Cotopaxi National Park, może wcześniej uda nam się rozmienić kasę. Są problemy z zasięgiem telefonicznym, nie zawsze i wszędzie jest zasięg.
10.03
Rano próbowaliśmy rozmienić kasę. Mamy dolary w za wysokich nominałach, tutaj przyjmują najwyżej banknoty o nominale 20 USD. Pojechaliśmy do pobliskiego miasta i odbijaliśmy się od banku do banku, dodatkowo był to pierwszy dzień po ich długim weekendzie, więc tłumy niesamowite, kolejki wylewały się poza banki. Nie udało nam się rozmienić, ale udało się wyjąc z bankomatu nową kasę, bankomaty wypłacają 20 dolarówkami. Zmęczeni miastem i nie do końca udaną misją, pojechaliśmy w stronę Cotopaxi i tu niespodzianka… kiedyś był most teraz go nie ma i nie mogliśmy przejechać strumienia… Totalnie zdołowani zaczęliśmy wracać do naszego motelu, żeby oni nam zorganizowali, jakąś zorganizowaną wycieczkę terenowym samochodem. Jak zawracaliśmy to przy pierwszej bramie do parku już czekał na nas pan samochodem terenowym, bo ktoś mu doniósł, że jacyś próbują się dostać na górę. No jeden problem rozwiązany, niestety zaczęło padać…. I już tak było do końca wycieczki, po drodze podjechaliśmy zobaczyć jeziorko i już mało, co było widać. Jak podjechaliśmy na ostatni parking, to już zaczął padać śnieg i wokół było totalne mleko… zrezygnowaliśmy z wdrapywania się wyżej, bo nie było sensu, nie widać było osoby obok a co dopiero widoków. Jak już zaczęliśmy zjeżdżać powoli się przejaśniało, kazaliśmy, więc panu, co i raz się zatrzymywać, i tak przynajmniej obejrzeliśmy sobie dokładnie roślinność? Z naszego motelu teoretycznie Cotopaxi powinien być widoczny, ale niestety tego dnia stwierdził, że nie ma zamiaru się pokazać.
11.03
Dziś był cudowny dzień. Od rana pełne słońce. Udało nam sie, więc zobaczyć Cotopaxi w całej okazałości i widok ten towarzyszył nam przez cały dzień. Wybraliśmy sie obejrzeć jezioro w kraterze (Quilotoa Crater Lake ) wulkanu 79 km prostopadle do Panamericany, 14 km od Zumbahua, na wysokosci 3850 m npm.
Długa droga z przygodami, bo w Ekwadorze drogi są oznaczone tragicznie. Przez większość trasy albo ktoś ukradł przykrycia studzienek, albo ich nie założyli i pośrodku trasy, co pewien czas była dziura, akurat na rozmiar koła. Czasami ktoś z pobliskich domów się ulitował nad biednymi turystami i wstawiał w dziurę od studzienki oponę. Kilka razy zgubiliśmy drogę, a lokalni Indianie jak widzieli, że idziemy do nich z mapą zazwyczaj uciekali. Ale było warto, widoki po drodze obłędne, cały czas na horyzoncie towarzyszył nam wulkan Cotopaxi, prześlicznie oświetlony światłem słonecznym. Jezioro obłędne. Na noc pojechaliśmy prawie do Riobamba i dla odmiany po ostatnim wypasionym noclegu dziś nocujemy w przydrożnym motelu za 10 $ za pokój dwuosobowy, ale jakie klimaty lustro na suficie i na ścianach łóżko okrągłe mowie Wam klimaty ze ho. Wyraźnie motel dla kierowców ciężarówek a nie backpackerów.
13.03
Przedwczoraj dojechaliśmy do ruin inkaskich Ingapirca. No nie są to ruiny na skalę Peru, ale warto zobaczyć, bo w Ekwadorze ruin Inków ze świecą szukać. Po drodze widzieliśmy najwyższy szczyt w Alei Wulkanów Chimborazo. Podobno zawsze jest w chmurach, ale dla nas sie odsłonił i mamy przepiękne zdjęcia na aparacie. Spaliśmy w indiańskim hostelu mogłoby być trochę czyściej, ale dla widoku spod hotelu prosto na inkaskie ruiny, było warto. Nad moim łóżkiem była dziura w dachu na przepięknie rozgwieżdżone niebo. Rano pani (lokalna Indianka) uraczyła nas przepyszną jajecznicą, bardzo się starała i dała nam na śniadanie wszystko, co sobie zażyczyliśmy, wysyłając syna po zakupy na nasze śniadanie. W sumie tu dla ludności to jedna z niewielu możliwości zarobku, a fajnie się płaci tym, co się starają. Potem ruszyliśmy dalej pełni obaw czy powinniśmy bo zaczęliśmy zjeżdżać na wybrzeże. Cos tam w radiu mówili o tsunami, ale nic nie rozumieliśmy , bo bardzo szybko po hiszpańsku gadali. Mówili o planowanej ewakuacji wybrzeża, ale czy takie są plany jakby było gorzej, czy już jest tak źle, że zaraz będą ewakuować za bardzo nie wiemy. A lokalną ludność tak daleko od wybrzeża za bardzo to nie interesuje. Co chwila telefon nie ma zasięgu? Zmienił sie krajobraz i temperatura, przeważa roślinność tropikalna, pojawiły się czaple i stało się duszno. Po drodze na parkingu przebieramy się z ciepłych ubrań i butów górskich, przy okazji pokąsały mnie komary, miały wyżerkę niezłą. Mam nadzieję, że Malarone zadziała… Po drodze teraz same plantacje bananów i innych roślin tropikalnych. Popołudniu udało nam się dojechać do Guayaquil. Żadnych śladów paniki związanej z Tsunami. Jak dojechaliśmy to rozpoczęło sie rozpaczliwe poszukiwanie Budget Car żeby oddać samochód. Miasto przeogromne, bardzo nas zmęczyło po spokojnych Andach, gdzie temperatura jest akurat do zwiedzania. Tutaj już panował tropikalny upał i z 90% wilgotności. Spaliśmy w hostelu przy lotnisku obok autostrady. Znowu pogryzły mnie komary, reszta ma dobrze wszystkie lecą do mnie. Potwierdzili nam na lotnisku ze ponoć dziś lecimy na Galapagos.
13.03 cd
Jesteśmy na Galapagos, o rany jak tu gorąco. Myślałam, że zejdę stojąc z plecakiem na plecach w kolejce w dusznym lotnisku, żeby nam sprawdzili bagaże czy czegoś nie wwozimy, i do zapłaty za wjazd na Galapagos. Samoloty lądują na wyspie Baltra, jest tutaj stare lotnisko po amerykańskiej bazie wojskowej. Czekał na nas lokalny przewodnik, zgodnie z ustaleniami, wsiedliśmy w autobus, który zawiózł nas do portu. Z portu łodzią na Santa Cruz a tam czekał na nas już samochód, który zawiózł nas do hotelu. Przewodnik dał nam godzinkę na kąpiel w hotelu i ruszyliśmy zwiedzać Santa Cruz. Na nie tak od razu udało nam się zwiedzać, bo jak tylko ruszyliśmy w głąb wyspy, samochód się zepsuł, musieliśmy, więc trochę poczekać na następnego kierowcę z samochodem i niestety zaczęło padać. Na poczatek przejechaliśmy się po wyspie w różne ciekawe miejsca, między innymi tunel lawowy, niestety po Tsunami woda z oceanu wdarła się do środka, więc tylko zajrzeliśmy do środka.
Potem pojechaliśmy w miejsce gdzie żółwie słoniowe żyją sobie na wolności. No i zaczął się szał fotografowania, dobrze, że przewodnicy oszczekają żeby nie robić zdjęć z fleszem, bo biedne te żółwie… miejsce leży na granicy parku, więc podjeżdżają tu też ludzie bez przewodników z parku i od razu widać, kładzenie się na żółwie, strzelanie fleszem z aparatów po oczach.. jakby ktoś dzicz wypuścił. Zrozumiałam, dlaczego większość Wysp Galapagos to Park i nie wolno samemu chodzić. Nasz przewodnik, co chwila nas opuszczał i biegł komuś zwrócić uwagę. Co mnie zaskoczyło to ilość zieleni na wyspie i to, że żółwie olbrzymie są naprawdę olbrzymie.
15.03
Wczoraj popłynęliśmy na wyspę Bartolome. Płynęliśmy trzy godziny łodzią motorowa z wyspy, na której mieszkamy, czyli z Santa Cruz. Wdrapaliśmy się na 300 schodów w niesamowitym upale (rany jak tu jest gorąco wszyscy juz jesteśmy poparzeni słońcem mimo ze cały czas smarujemy sie 50) Z czubka rozciąga sie niesamowity widok na wyspę Bartolome i sąsiadujące.
Po drodze oglądaliśmy niesamowite formacje lawy. Następnie przewieźli nas na plaże, z której odbywało sie snurkowanie. Coś pięknego olbrzymie ryby we wszystkich kolorach tęczy, widzieliśmy z dwa rekiny i pingwiny galapagoskie, no i oczywiście lwy morskie.
Pode mną w pewnym momencie przepłynął cała grupa mant a za chwilę rekin. Z wrażenia żadne zdjęcie nie wyszło. Ogólnie to pierwsze snurkowanie to była walka z aparatem, kurcze pod wodą nic nie widać, bo od monitora odbija się światło i trochę się strzela na oślep. Na koniec popłynęliśmy na Pinnacle Rock malutka wyspę gdzie 126 lat temu wybuchł wulkan powiększając wyspę wielokrotnie i oglądaliśmy tutaj jeszcze inne formacje lawy. Dziś płyniemy na North Seymour Island.
16.03
Wczoraj wieczorem przegrywając zdjęcia i filmy na kompa skasowałam wszystkie zdjęcia z dwóch pierwszych dni z Galapagos, okazało sie ze komp nie miał ustawionego Kosza i wszystko poszło w kosmos. Podobno mogę jeszcze spróbować odzyskać za pomocą specjalnego programu do odzysku. To tak jak ktoś sie spieszy... oprócz mojej wieczornej głupoty dzień był udany. Zwiedziliśmy następna wyspę tym razem była to wycieczka biologiczna. Byliśmy na North Seymour. Pooglądaliśmy sobie fregaty olbrzymie w gniazdach. Legwany lądowe i morskie, lwy morskie, mewy galapagoskie i ciekawe roślinki (niestety część zdjęć skasowana :-( .
Zrobiły na mnie duże wrażenie Fregaty Wielkie. Swą nazwę ponoć zawdzięczają nadymającemu się purpurowemu workowi gardłowemu, który gdy jest wypełniony powietrzem przypomina rozpięty na wietrze żagiel fregaty. Wygląda to niesamowicie, bo jak fruwają to im się majta taki kawał czerwonej skóry. Akurat załapaliśmy się na okres godowy wiec samce na gniazdach siedziały z nadętym workiem. Wyglądało to jakby ktoś balony poprzyczepiał do gniazd. Następnie zawieźli nas na plaże z drugiej strony wyspy, gdzie snurkowlismy. Plaża przepiękna rybki mniej kolorowe niż na poprzedniej wyspie, zdjęcia spod wody wychodzą słabe, bo po Tsunami woda jest bardzo zbełtana, ale coś z tego będzie. Mam spalone ramiona i plecy. Woda jest tak ciepła, więc nie zakładamy pianek, efekt przez wodę słońce jak przez soczewkę pali nas po tyłkach i plecach. Dziś zamierzam snurkowac w koszulce, bo inaczej będę spala na siedząco, na okrągło smarujemy sie kremami z filtrem 50, ale na wodzie to nie wystarcza. Wczoraj udało nam sie znaleźć tutaj normalny sklep spożywczy!!! W Puerto Ayora (jedyne miasto na Santa Cruz) to jest naprawdę sukces, wiec zrobiliśmy sobie kolacje we własnym zakresie. Knajpy są tutaj drogie najtaniej 15 dolarów za jedno danie bez picia, a nie są to jakieś specjalne dania. Na stateczkach dostajemy obiad, wiec kolacje będziemy się starać się zrobić we własnym zakresie, a sery tu maja całkiem dobre. Miasteczko jest typowo turystyczne, są dwa porty, jeden rybacki i tu siedzą bardzo ciekawe zwierzątka czekające na resztki, drugi to port ze statkami wycieczkowymi taki bardziej wypasiony port i to cala ulica Puerto Ayora na wyspie Santa Cruz. Na głównej ulicy same galerie i sklepy z pamiątkami, wokół hotele, a potem zaczyna sie brud i ubóstwo. Coś niesamowitego jak Ci Ekwadorczycy śmiecą wokół siebie to samo było w Andach. Taki piękny kraj a wszędzie śmieci wokół własnych domów.
17.03
Dziś spędziliśmy dzień w okolicy Puerto Ayora. Rano zwiedzaliśmy stacje im Karola Darwina, która zajmuje sie ratowaniem żółwi Rozmnażają je na terenie stacji w celu ratowania gatunków. Bo na każdej wyspie jest inny gatunek żółwi, które sie nie mieszają, bo są genetycznie odmienne. Zwiedzaliśmy dzisiaj niestety w strugach tropikalnego deszczu, no cóż w końcu pora deszczowa i tak nam się do tej pory udało powodu deszczu zdjęć stąd będzie mało, trochę kręciłam kamera. Popołudniu ruszyliśmy na wycieczkę wokół wyspy Santa Cruz, podziwiać lwy morskie i morskie legwany. Skończyło sie na snurkowsniem, oprócz przeróżnych kolorowych ryb widziałam dzisiaj rekina galapagoskiego i przeogromna Manta Ray to jest chyba płaszczka po naszemu. Jutro płyniemy na Floreana Island.
18.03
Byliśmy cały dzień na wyspie Floreana. Jedna z najstarszych wysp Galapagos wiec bardzo zielona, trawy drzewa jak nie na Galapagos:-).
Dodatkowo znajduje sie na niej jedyne źródło pitnej wody wiec tutaj pojawili się sie pierwsi osadnicy. Pooglądaliśmy inne żółwie, głuptaki maskowe i niebieskonogie, pingwiny galapagoskie, iguany morskie i oczywiście lwy morskie. Te głuptaki niebieskonogie to czad, jakby ktoś zanurzył im łapy w atramencie. W trakcie snurkowania spotkaliśmy żółwie morskie i nowe dla nas gatunki ryb. A niektórzy nawet pływali z lwem morskim ja niestety pływałam wtedy w innym miejscu i nie widziałam lwa morskiego pod woda. Jutro przenosimy sie z bagażami z Santa Cruz na wyspę Isabela.
19.03
Przedpołudnie było wolne rzuciłyśmy wiec sie w wir zakupów Z Moniką poleciałyśmy jeszcze do Centrum Darwina zobaczyć je bez deszczu. O 14 wsiedliśmy na łódź, która zawiozła nas w dwie godziny do na wyspę Isabela. Wyspa Isabela jest największą wyspą, ale nie ma tu dużego miasta jak na Santa Cruz. Puerto Wiliam to raczej malutkie miasteczko położone wzdłuż plaży. Jest tu przepięknie biała plaża, ciągnąca się kilometrami, ocean i mało ludzi, to jest to, o czym marzymy nad Bałtykiem. Dziś był dzień Isabeli wiec trafiliśmy na lokalne święto. Wzdłuż głównej drogi nastoletni chłopcy na ścigali sie na koniach. Teraz słychać z oddali dyskotekę lokalna. My powoli idziemy spać rano snurkujemy z samego rana.
20.03
Jesteśmy drugi dzień na Wyspie Isabela. Rano snurkowalismy w przepięknej rafie koralowej. Tym razem z żółwiami wodnymi i jeszcze innymi rybkami. Aparat podwodny powoli został wychodzą coraz lepsze zdjęcia wiec będzie, co pokazać. Mamy nawet zdjęcie iguany morskiej pod woda. Ja celuje w zdjęciach podwodnych żółwi, są to zdjęcia typu zgadnij, co to zdjęcie przedstawia. Jak wszystkie poskładam w jedną całość to wyjdzie cały żółw. Widzieliśmy tez głuptaki niebieskonogie, pingwiny galapagoskie i oczywiście lwy morskie i iguany morskie.
Po lunchu - tu przyznaje dziś juz stęskniłam się sie za czymś innym niż dary z morza i zamówiłam pizze hawajska: -) pojechaliśmy zwiedzić mur łez. Jeden z prezydentów Ekwadoru miał wspaniały pomysł żeby z Wyspy Isabela zrobić kolonię karna. Ponieważ nic tu nie było, warunki były nieludzkie, brak pitnej wody i etc. Naczelnik więzienia wymyślił sobie ze więźniowie będą budować mur. Kazał im wyławiać z wody z morza skały wulkaniczne i nieść na plecach bez ubrania 8 km w głąb lądu i tu budować mur w miejscu gdzie nie ma przewiewu. Cześć mieszkańców jedynego tu miasta Puerto Wiliam jest wnukami tych więźniów. Zapomniałam dodać, że nie było to więzienie o zaostrzonym rygorze, ale trafiali tutaj ponoć zwykli złodzieje kur i tym podobni. Potem był jeszcze punkt widokowy na górce, i jeszcze plaża gdzie iguany zakopują swoje jajka. Teraz siedzę na tarasie na dachu budynku, którym mieszkamy patrzę na ocean i odpoczywam i wieje wreszcie wiatr. Niestety niedługo zrobi sie ciemno jak to na równiku.
21.03
Rano pojechaliśmy zwiedzić lokalna hodowle żółwi, tutaj jednym z gatunków występujących na wyspie jest żółw ze śmiesznie spłaszczoną skorupa. Na Isabeli jest tylko jedne miasteczko a na wyspie jest tylko około 2500 ludzi. Potem odwiedziliśmy Flamingi. Następnie wdrapaliśmy się na wulkan Sierra Negra.
Olbrzymia kaldera ma około 10 km średnicy. Wulkan jest nadal aktywny ostatnio w 2005 roku wylał trochę lawy. Faktycznie robi wrażenie. Lunch zjedliśmy u okolicznych farmerów jedzenie było pyszne a wszystko w pięknym ogrodzie z drzewami bananowca i mango.
22.03
Dziś był tzw. dzień wolny. Spędziliśmy go na spacerze po plaży, próbując zaprzyjaźnić sie z Iguanami ( a raczej próbując przypadkowo którejś nie nadepnąć na ogon były wszędzie).
Jeżeli gdzieś jest raj to na plaży na wyspie Isabela. Turkusowa woda bardzo szeroka piaszczysta biała płaza gdzieniegdzie wystające czarne skałki wulkaniczne, do których po piasku biegną morskie iguany, dużo przeróżnych ptaków, endemiczne czerwone kraby uciekające do norek w ziemi i spotkaliśmy przez prawie cały dzień, tylko trzy razy ludzi. Na samym końcu plaży z jakieś 5 km od miasteczka, zaczyna sie park narodowy z plaża gdzie iguany zakopują jajka, obok jest laguna ze słodka woda, tunel podziemny wytworzony przez potok lawy a dalej szlak w głąb lądu do muru łez - ale o tym już pisałam. Dzień był uroczy, mimo ze dziś dla odmiany poparzyłam sobie nogi słońcem, i wyrównałam dziury w skórze po tym, co zeszło. Zakończyłam dzień Ceviche i piwem, a teraz leżę w klimie i próbuje udawać, ze skora wcale, ale to wcale mnie nie boli. Jutro o 5.30 Rano płyniemy z powrotem na Santa Cruz, gdzie spędzimy ostatni dzień na Galapagos.
23.03
Niestety nadszedł dzień ostatni wczesnym rankiem opuściliśmy Isabelę. Niestety morze nie było tak spokojne jak w tamta stronę. No, ale przeżyłam, nawet wymiotujący chłopiec na łodzi mnie nie pokonał – twardziel jestem. Dzień dzisiejszy to odpoczynek plus zakupy. Po Isabeli Puerto Ayora to duszne i głośne miejsce. Co ciekawe jest tutaj dużo więcej wilgotności niż na Isabeli. Jutro rano pakowanie śniadanie i samolot do Quito.
24.03
Ostatni dzień wyjazdu. Quito tym razem głośne pełne ludzi. Ale udało nam się coś pozwiedzać.Udało nam się tez znaleźć dość tani hotel w centrum. Jutro rano wylot do Polski.
Ika
0 komentarze